Nie będę bronił TVP czasów Kurskiego i Matyszkowicza, ale nie będę cieszył się także z nowej demokratycznej TVP. W tej sprawie oburzające jest nie to, że Platforma pozwoliła sobie na ten zamach, ale że w ogóle PiS do takiego rozwoju wypadków dopuścił – pomimo 8 lat u władzy, nie było nikogo, kto mógłby przewidzieć taki rozwój wypadków. Pytanie jakie się powinno nasunąć każdemu obserwatorowi życia politycznego, brzmi tak: Dlaczego w ogóle do tego doszło i dlaczego w taki sposób? Uczciwie przyznam, że nie spodziewałem się takiego obrotu wypadków, raczej sądziłem, że media publiczne pod zarządem prezesa Matyszkowicza będą dezawuowane, a pozostałe czynniki władzy będą aktywnie utrudniać im funkcjonowanie upokarzając je na każdym kroku. Okazało się jednak, że „wściekły” Donald Tusk zarządził marsz na instytucje, co dokonało się za sprawą pułkownika Bartłomieja Sienkiewicza. Na nic zdały się protesty posłów PiS i przyjazd na Woronicza Jarosława Kaczyńskiego, w asyście policji TVP została „odbita”, tylko właściwe czemu w taki sposób? Przyznam, że nie trafia do mnie narracja szeroko pojętej prawicy. Po pierwsze trudno mi uwierzyć, że przejęcie TVP miałoby być centrum kolejnej wrzutki. Chociaż na pewno uzgodnienia dotyczące paktu migracyjnego zostały przykryte, tak samo jak zostanie tym przykryte całe multum innych spraw – to jednak nie jest to clou. Nie trafia do mnie też wytłumaczenie, które w PiS wydaje się dosyć popularne – mianowicie, że Tusk i cała reszta jego kamratów, to źli ludzie. Gwoli uczciwości trzeba dodać, że PiS również stosował nieczyste chwyty, choć w porównaniu do „opozycji demokratycznej” nie złamał konstytucji i nie atakował tak brutalnie. W liberalnym imaginarium Żeby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego, trzeba najpierw zrozumieć liberalne imaginarium, w którym funkcjonują politycy PO, Trzeciej Drogi ich poplecznicy oraz funkcjonariusze medialni, którzy im usługują. Rządy PiS wtłoczono w ramy populistycznych rewolucji, jakie miały miejsce na zachodzie od połowy zeszłej dekady. Oczywiście w bieżącej walce politycznej oraz masowej kulturze kwestię „populizmów” mocno rozdęto i liberałowie utożsamiali je głównie z siłami prawicowymi. Więc należy z dystansem podchodzić do szufladkowania Prawa i Sprawiedliwości jako partii populistycznej. Niemniej liberałowie na gruncie polskim mocno utożsamili PiS z populizmem. Dlaczego zatem populiści wygrali? W optyce liberalnego establishmentu przyczyny są dwie: kłamstwo oraz wewnętrzne zło i prymitywizm wyborców. Bardzo silna była narracja o klęskach demokracji liberalnej spowodowanej rzekomym fałszowaniem rzeczywistości i działaniem graczy mających omamić ludzi, aby ci oddali swój głos na populistów. Tak w USA po wygranej Trumpa (i po jego przegranej w 2020 r.) – publicznie stawiano tezy, że zwycięstwo z 2016 związane było z pomocą Rosji tzw. słynne Russian Collusion. W UK z kolei lewica podtrzymywała, że Brexit doszedł do skutku nie w wyniku oddolnego buntu Brytyjczyków uważających, że UE zbyt mocno ingeruje w ich odrębność kulturową i prawną, a dlatego że strona „leave” manipulowała wyborcami dzięki Cambridge Analytica. We Francji i w Niemczech Zjednoczenie Narodowe czy Alternatywa dla Niemiec też miały uzyskiwać tak dobre wyniki tylko poprzez wsparcie z Rosji. W Polsce z kolei zwycięstwo PiS przegrany obóz liberalno-lewicowy tłumaczył sobie nielegalnymi podsłuchami, które przedstawiono tak, aby przedstawić skrajnie niekorzystny i fałszywy obraz ówczesnej władzy i jej środowiska. Jak wspomniałem, drugą kategorią, którą tłumaczono sobie zwycięstwa populistów było odwołanie się do rzekomego wewnętrznego zła, które kryło się w sercach i umysłach wyborców partii populistycznych. W Polsce oczywiście dominowała opozycyjna narracja o „hołocie przekupionej za 500 plus” o gówniarzach, którzy przejęli Polskę, o starych, gorzej wykształconych z małych miejscowości czy o tych co nie poradzili sobie w transformacji. W USA na Trumpa głosowali głównie przedstawiciele spauperyzowanej dawnej białej klasy średniej i robotniczej mieszkającej głównie na prowincji tj. redneki tzw. white trash. W Wielkiej Brytanii za Brexitem mieli opowiadać się przede wszystkim ci najgorzej wykształceni Brytyjczycy o poglądach ksenofobicznych i rasistowskich. AfD z kolei ma napędzać rzesza Niemców pochodzących z dawnego NRD i ci Niemcy z zachodu, którzy na skutek przemian gospodarczych stracili grunt pod nogami i o swoje niepowodzenia obwiniają imigrantów i dominujące siły polityczne w Bundestagu. Zasadniczo w narracji demoliberalnej spora część ludzi ulega złu, nie potrafi bądź nie chce się dostosować do świata w jakim przyszło im żyć a swoje kompleksy życiowe frustracje i niepowodzenia leczy poprzez kontestowanie demokracji liberalnej – ulegając tym samym najmroczniejszym zakamarkom własnych serc i umysłów. Theodor Adorno tłumacząc fenomen nazizmu ukuł pojęcie osobowości autorytarnej, które choć w dyskursie naukowym zostało wiele razy podważone, to w pop psychologii liberalnej ma się bardzo dobrze, bo jest stosowana do opisu zwolenników populizmów. W największym skrócie, osobowość autorytarna to zespół cech u człowieka, które skłaniają jednostkę do odrzucenia założeń demokracji na rzecz autorytaryzmu i totalitaryzmu, rezygnacji z własnej oceny zjawisk społecznych i politycznych na rzecz przyjęcia stanowisk zewnętrznych autorytetów. Osobowość autorytarna miała kształtować się poprzez silne uzależnienie dziecka od władzy ojcowskiej, mocne przywiązanie do tradycji, przesądność i religijność, wychowanie do agresji czy wychowanie do zadaniowego postrzegania swojego istnienia bez pobudzania potrzeby do prowadzenia pogłębionej refleksji wewnętrznej. W ten sposób liberałowie patrzyli na wyborców Trumpa, zwolenników Brexitu czy w końcu wyborców AfD, RN i PiS w Polsce. Innymi słowy wyborca mający inne zdanie od establishmentu liberalnej demokracji może być albo głupi, albo zły. W przypadku dezinformacji i kłamstw demoliberalizm chce odpowiadać poprzez wzmocnioną walkę z fake newsami oraz forsowaniem agresywnej wersji poprawności politycznej (w tym także terroryzowanie oponentów pozwami i innymi sankcjami). Z kolei w kwestii walki z „zepsutą naturą ludzką” sprawa jest znacznie bardziej złożona. Najoczywistszym pomysłem jest możliwość dania awansu społecznego. Jednakże w sytuacji, w którym wszyscy byliby elitą nikt by nią nie był – zawsze ktoś musi być na niższym stopniu hierarchii społecznej (co jest szczególnie widoczne w Polsce). Rękami i nogami obóz demoliberalny będzie bronić swojej pozycji. Innym z rozwiązań – tych groteskowych – jest reedukacja nieprawomyślnych współobywateli. Z Ameryki na nasz rodzimy grunt tę ideę niedawno przeszczepiła Eliza Michalik, która w filmiku dotyczącym Grzegorza Brauna i incydentu z gaśnicą, wskazała, że prawdziwym problemem są ludzie, którzy Brauna i prawicę popierają i to ich należy za państwowe pieniądze reedukować. Jeszcze innym – najbardziej szkodliwym pomysłem jest dezintegracja tej części społeczeństwa, która nie chce się wpisać (bądź której wpisać nie można) w narrację demoliberalną. Dezintegracja jest tu najbardziej brutalnym rozwiązaniem polega ona pauperyzacji poszczególnych grup społecznych. W Polsce do tej pory działo się to za pomocną metod gospodarczych i technicznych, a na za chodzie częściej odwoływano się do środków miękkich tj. kultury – w tym także poprzez wykorzystywanie migracji. W każdym razie stronnictwo demoliberalne, które obecnie w Polsce reprezentuje „opozycja demokratyczna” nie ma realnej recepty na stworzenie realnego ładu społecznego. Nie ma znaczenia jak dużo o tolerancji i łączeniu będzie mówił Donald Tusk czy Szymon Hołownia. Konflikt będzie musiał trwać. Liberałowie żyli w przekonaniu, że globalizacja, rozwój naukowo-techniczny będzie wspierał na zachodzie merytokrację, w której tylko ci najlepiej przygotowani i wykształceni będą rządzić i organizować życie społeczne ogółu. Michael Sandel trafnie opisał jak uprzywilejowani, posuwali się do absurdu, aby zapewnić swoim dzieciom wykształcenie na uniwersytetach z Ivy League, aby mogły dołączyć do bramińskiej kasty merytokratów. W Polsce szczególnie dobrze widać jak od 1989 r. akceptacją cieszyli się ci, którzy „coś osiągnęli”. To „coś” mogło mieć różne wymiary przede wszystko fetyszyzowano ukończenie studiów oraz prowadzenie własnego biznesu. Jednak przede wszystkim koniecznym było zaakceptowanie konieczności dziejowej zrealizowania w Polsce idei demokracji liberalnej i „doszlusowania” do państw zachodu nawet nie tylko pod względem bogactwa, ale przede wszystkim pod względem mentalności i zachowania. W tym swoistym credo zawierały się także odpowiednie przekonania co do poszczególnych sił politycznych, środowisk towarzyskich i stylu życia. Tak więc od 1989 wielu grupom społecznym wtłaczano, że są elitą – pomimo braku jakichkolwiek podstaw materialnych jak i intelektualnych. Z drugiej strony nieustannie wtłaczano Polakom przekonanie o rzekomej pośledniości prowincji, braku wyższego wykształcenia, głosowaniu na nieodpowiednich polityków i głoszenia niewłaściwych poglądów – to zjawisko bodajże Bronisław Wildstein zgrabnie określił mianem pedagogiki wstydu. TVP jako raj utracony Dominującą rolę w tej tresurze odgrywali dziennikarze i generalnie pracownicy mediów oraz szeroko rozumianej kultury. Co istotne cała ta grupa społeczna ze względu na genezę tego środowiska i jego specyficzne cechy osobowościowe – generalnie śpiewała jednym głosem. Marginalizując dziennikarzy prawicowych i konserwatywnych doprowadzono do przejęcia mediów przez środowiska o podobnym światopoglądzie. Stąd też w III RP nie powstał zcentralizowany system medialny, po prostu nie było takiej konieczności. W 2015, gdy obóz prawicowy przejął władzę i przystąpił do zabezpieczania narracji tj. do przejęcia mediów publicznych, pojawił się duży zgrzyt w rzeczywistości demoliberałów. Okazało się bowiem, że z tego systemu medialnego zaczął się wyłamywać publiczny nadawca. Wtedy rozpętało się piekło, bo przez 8 lat rządów PiS TVP była tą instytucją, którą zalała największa fala nienawiści – a media publiczne wciąż podsycały agresję zwolenników opozycji. Z przyzwoitości pominę epitety jakimi raczono nazywać telewizję publiczną, pominę także to jak zachowywano się wobec pracowników TVP. Niemniej uczciwie trzeba powiedzieć, że i 8 lat temu jak i dzisiaj media tradycyjne nie są już tak potężne jak jeszcze w latach 90, to wciąż stanowią ważny symbol. Telewizja czy radio nie mają mocy, aby zmienić i zakrzywić rzeczywistość na dłużej, mogą jedynie mobilizować poszczególne elektoraty, lecz i to nie zawsze. Pomimo tego w głowach decydentów poszczególnych stronnictw politycznych media tradycyjne wprowadzają bezpieczną przestrzeń narracyjną, umożliwiającą spokojne funkcjonowanie władzy i prowadzenie polityki partyjnej. Stąd też w optyce polityków przejęcie mediów publicznych będzie kluczowe do przejęcia rządu dusz nad Polakami. Podobną narrację powtarzają prawicowi publicyści mówiąc o domykaniu systemu medialnego w Polsce i likwidowaniu wolności słowa. Z punktu widzenia interesu szeroko pojętej prawicy takie postawienie sprawy jest bardzo szkodliwe. Zamiast zająć się tworzeniem narracji i wykorzystywaniem dostępnych kanałów do jej dystrybucji – polska prawica uwięziona w beznadziejnej walce o „niedomknięcie systemu skaże sama siebie na porażkę – nie sposób będzie wygrać z pałkami policji i wyrokami sądów. Aby pokazać, że absurdem jest wdawanie się w walkę o wolne TVP i uczynienie z tego oś sporu politycznego – w sytuacji, gdy faktycznie media te zostały przejęte bezprawnie przez nową władzę – chcę zauważyć jedną rzecz. W 2015 prawica wygrała nie z pomocą TVP i TVN a wbrew nim, a według badań m.in. IBRISu wyborcy prawicy mają tendencje do oglądania różnych mediów, także tych spoza prawicowej bańki medialnej. Jak wspomniałem wyżej, w imaginarium demoliberałów osoba głosująca na populistów, jest albo oszukana, albo zła z natury. Dla środowiska przegranego po 2015, to właśnie TVP stała się symbolem ogłupiania Polaków, stała się swojego rodzaju jądrem ciemności, które miało zaćmić umysły ludzi na kolejne 8 lat. Odbicie mediów publicznych ma na celu ochronić tożsamość środowiska demoliberalnego i zdeklasowanych pseudoelit III RP, którym wmówiono, że są elitami. Przejęcie mediów publicznych przez PO i jej sojuszników ma na nowo naprawić pęknięty w 2015 demoliberalny świat, w którym na populistów można głosować tylko jeśli jest się oszukanym. Głupotą ze strony zwolenników „opozycji demokratycznej” będzie wiara, że świat, którego nigdy nie było – może wrócić, bo przejęte zostały media publiczne, ale słuchając jej przedstawicieli widać, że bardzo mocno w to wierzą. W Polsce istnieli i istnieją ludzie, którzy byli odbiorcami przekazu mediów publicznych z czasów PiS, nie tylko tego propagandowego, ale także kulturowego. Przy całej pozorności siły i potęgi mediów tradycyjnych po 2015 dokonała się drobna korekta świata mediów. Czy dokonała się w sposób właściwy, to inne pytanie. Niemniej obecnie usunięcie dotychczasowego przekazu nie spowoduje, że znikną ludzie, którzy tej narracji potrzebowali – czego chyba nie rozumie znakomita większość opozycji. Nie winię przez to większości sejmowej za uchwałę o „restytucji” ładu medialnego w Polsce ani Donalda Tuska i Bartłomieja Sienkiewicza, za wdrożenie w życie tej uchwały. W istocie przejęcie TVP to z jednej strony kwestia tożsamościowa dla środowisk liberalnych, a z drugiej strony zapewnienie sobie bezpieczeństwa narracyjnego przez nową władzę – nawet tylko pozornego. Natomiast powtórzę, że błędem prawicy będzie wdawanie się w taką wojnę, bo na dłuższą metę jest niemożliwa do wygrania, oprócz przewagi instytucjonalnej państwa polskiego, które posiadają demoliberałowie pojawia się innym problem. Nie można zwyciężyć z przeciwnikiem walcząc na jego zasadach i na jego narracji. Mam wrażenie, że prawica o tym zapomina. Przede wszystkim TVP to bolesna lekcja dla PiS i szerzej obozu prawicowego, trzeba się szykować na chude lata – czego jak się zdaje Prawo i Sprawiedliwość nie przewidziało. Po drugie, przede wszystkim prawica musi wypracować nową narrację, która ponownie przekona nowych wyborców i umocni obecnych. Oczywiście walka o poszczególne instytucje będzie trwać, ale nie można ona zastąpić tworzenia nowej narracji na prawicy. Po zapowiedziach nowej władzy oraz ich pierwszych działaniach widać, że przez te 8 lat ich świat tak mocno pękł, że odwet i próby jego poskładania będą realizowane naprawdę bardzo brutalnie i agresywnie. Niewątpliwie wielu porządnych ludzi po jednej jak i drugiej stronie padnie ofiarą tego procesu, ale to też nadzieja na nowy początek i oczyszczenie się szeregów obozu konserwatywnego z karierowiczów i fałszywych przyjaciół. Nawigacja wpisu Manifest oficjonizmu, czyli sztuka jest służbą Kultura terapii wchodzi do świątyni – A. Leszczak