W Internecie nie ma dnia bez afery. Ostatnio oburzenie wywołały słowa profesora Bralczyka na temat odpowiedniego słownictwa do opisania śmierci zwierzęcia. Według profesora prawidłowym wyborem byłoby słowo „zdychać”, co osoby uważające się za rodziców „psieci” i innych zwierząt uznały za skandaliczne. Dlaczego wywołało to takie reakcje? I czy były one słuszne?

Zdycha czy nie zdycha?

W zależności od zapytanej osoby, odpowiedzi mogą być różne. Przedstawiciele pokolenia profesora Bralczyka i osoby starsze najpewniej nie miałyby z tym słowem problemu. Odpowiedzi osób młodszych byłyby już bardziej zróżnicowane. Czy jedyną odpowiedzią na taką różnicę jest ewolucja języka? Jest to jedna z możliwości.

Słowo zdychaćniektórym kojarzyć się może negatywnie. Nie bez powodu  – zdarza się, że używane jest do opisania osoby nielubianej, wręcz znienawidzonej. Przestępca, dyktator, kontrowersyjny celebryta, śmierć każdego z nich może być opisana jako „zdechnięcie” przez użytkowników Internetu (czasem przekształcane na „z desek” by uniknąć zablokowania na danym serwisie). No właśnie. W przypadku opisywania śmierci osoby faktycznie jest to słowo obraźliwe. Nie jest ono jednak takie samo w sobie. Użycie słowa „zdychać mówiąc o człowieku dehumanizuje go, stanowi próbę naruszenia jego godności, umniejsza mu, stawia na równi ze zwierzęciem. Bo właśnie  w przypadku rozmawiania o zwierzęciu jest ono jak najbardziej odpowiednie.

Znaczenie kontekstu

Jest całkowicie normalnym, że różne słowa, w zależności od kontekstu i sytuacji mogą mieć różne znaczenie. Nawet gdy mówimy o ludziach i zwierzętach – słowo „pysk” oznacza część ciała psa. Okrzyk „stul pysk” wobec człowieka ma wydźwięk pogardliwy. Podobnie ze słowem „suka” – zwykłe określenie na samicę psa, jednakże kobieta, nawet samozwańcza psia mama zareagowałaby wściekłością na bycie nazwaną w ten sposób. Zresztą nawet komenda „zdechł pies” również zarezerwowana jest do tresury psa. By obrazić policjantów w Polsce używa się słowa „psy”, w Stanach Zjednoczonych „świnie”, na Turków niektóre środowiska mówią „karaluchy”.

Żadne z tych słów nie stanowi obrazy. Jest neutralne. Dopiero zastosowanie go do człowieka czyni je ujmą. Co zatem zachodzi? Mylenie skutku z przyczyną. Słowa odnoszące się do zwierząt stają się obraźliwe w odniesieniu do człowieka, nie są obraźliwe i dlatego odnosimy je do zwierząt.

Zwierzę jako członek rodziny

            Dobrze, ale dlaczego należałoby używać go do zwierząt nam bliskich, zwłaszcza do takich, których uznajemy za członków rodziny? Jak zaspokoić swoją potrzebę ich docenienia? Ich śmierć z pewnością dotyka człowieka znacznie bardziej niż zwierzęcia nieznanego, nawet pupila innych osób. I tu pojawia się jednak kwestia znaczenia. Używając słowa „zdychać” nie odbiera się zwierzęciu znaczenia, nie umniejsza roli. Bo przecież nie to ma to na celu – użycie innych słów podkreśla różnicę między człowiekiem a zwierzęciem. I warto zastanowić się, czy używając tego samego słownictwa w stosunku do ukochanego pupila, nie odbieramy uwagi śmierci ojca, babci, cioci czy kolegi, a nawet własnego dziecka.  Zwierzę, nieważne jak bardzo kochane, wierne, piękne czy sprytne, nie zastąpi nam bliskiego człowieka. Ich śmierć jest również czymś innym. Czymś…metafizycznym?

Dlaczego warto walczyć o cywilizację?

Niezwykła śmierć człowieka

W jednym z wywiadów profesor Engelking-Boni wskazała, że dla Żydów śmierć to tragedia, a nawet metafizyka. Słowa te zostały z racji na odnoszenie się tylko do jednej  grupy ludzi wyśmiane (i słusznie), jednakże w przypadku rozszerzenia tego na ludzkość nabiera to sensu. Śmierć nie jest jedynie „kwestią biologiczną”, to doniosłe wydarzenie. Owszem, funkcje życiowe są stopniowo ograniczane, w końcu organy przestają pracować i na ziemi zostaje z człowieka jedynie ciało. Ale to nie wszystko.

W wyznaniach chrześcijańskich, dominujących w naszym kraju i kulturze, jest to moment przejścia, spotkania z Najwyższym, rozpoczęcie życia wiecznego – do którego dąży się w życiu doczesnym. Śmierć to zwieńczenie trudów i cierpień, a w przypadku pobożnego życia – zapowiedź nagrody w postaci miejsca w Królestwie Niebieskim. Niekoniecznie jest to zatem tragedia, gdy osoba już wcześniej była uważana za świętą, może być to powód do radości- nie dlatego, że chciano jej śmierci, ale dlatego, że uważamy, że zostanie zbawiona. Wiara pozwala na spojrzenie na ten moment pogodnie, powitać go jak starego przyjaciela.

Śmierć to coś, na co się przygotowujemy. Część organizuje własny pogrzeb lub wykupuje miejsce na cmentarzu, część stara się zakończyć nierozwiązane sprawy, część próbuje naprawić relacje z innymi osobami.  Wszystko to, by nie zostawiać problemów bliskim, ale też móc odejść w spokoju. Po śmierci doceniany jest dorobek osoby zmarłej, materialny lub nie. Wybitna sztuka teatralna, obrona ojczyzny, interesujący obraz, prowadzone z sukcesami przedsiębiorstwo, a także, choć momentami niedoceniana, rola w rodzinie. Po śmierci życie nadal jest celebrowane. Nie bez powodu wśród elementów wyróżniających cywilizację wyróżnia się życie sakralne, duchowe, w tym upamiętnianie osób zmarłych.

Czym innym jest śmierć zwierzęcia. Pies, kot, krowa, jaszczurka lub komar – nie mają przede wszystkim jednej, niezwykle istotnej rzeczy – nieśmiertelnej duszy. Życie zwierzaka kończy się wraz ze śmiercią. Nie istnieje tęczowy most, łąki pełne skaczących zdechłych psów, otwarte niebo dla zdechłych ptaków, fermy ze zdechłymi ale żyjącymi na nowo kotami. Zdarza się, że opowiada się takie historie dzieciom, mówi się je także sobie, by łatwiej przeżyć żałobę – bo i po śmierci odczuwa się ból i smutek. Śmierć zwierzęcia dla dziecka to przygotowanie na śmierć bliskich w przyszłości. I być może w tym źródło mają te wyjaśnienia. Dla zwierzęcia to faktycznie kwestia biologiczna, nie rozpatruje go w kategoriach wyższych. To człowiek usilnie dąży do nadania tej chwili znaczenia.

Zbrodnia profesora Bralczyka

Choć słowa profesora Bralczyka były wyłącznie jego opinią, nie ustawą, rozporządzeniem czy dekretem, żadnym wiążącym źródłem zasad używania języka polskiego (choć oczywiście nie należy odbierać mu wypracowanego latami autorytetu), spotkały się z silną, pełną emocji reakcją – żeby wręcz nie powiedzieć, że zaczęto na nim wieszać psy (sic!). Choć brzmi to jak temat zastępczy, mający przykryć jakąś rządową aferę, jest ciekawym zagadnieniem do rozważań.

Wzburzenie ogarnęło przede wszystkim tak zwanych „psich” i „kocich” rodziców. W odpowiedzi pojawiły się komentarze i artykuły o tym, jak cudownie jest nie mieć ludzkich dzieci i jak to lepszym wyborem są futrzaki. Nie jest to niczym dziwnym. Zbrodnia, jakiej miał dopuścić się profesor Bralczyk, to atak na tożsamość części odbiorców, tj. osób uważających się za zwierzęcych rodziców.

Waga rodzicielstwa

Rodzicielstwo stanowi niezwykle ważny etap w życiu człowieka, zazwyczaj doniośle celebrowany. Dzieci to radość nie tylko dla rodziców i najbliższej rodziny, ale również dla całego otoczenia – a przynajmniej tak być powinno. Oto ród został przedłużony a nazwisko przekazane. W przyszłości dzieci na różne sposoby będą uczestniczyć w życiu wspólnoty, rozwijając ją i rozbudowując własnym potomstwem. Z perspektywy państwa to nowi obywatele, dodatkowe ręce do pracy, a gdy wybuchnie wojna – obrońcy ojczyzny. Wspólnota religijna zyskuje nowego wiernego, z którym może cieszyć się Bożą miłością. Dzieci potrafią nadać sens, mimo wyrzeczeń uszczęśliwić człowieka. Jako społeczeństwo chcemy, by nadal się rodziły, a niż demograficzny nas przeraża. Pojawia się wiele pomysłów, od dodatkowej zapomogi, przez dłuższy urlop dla mam wcześniaków, po propozycje różnego rodzaju ulg. Brak dzieci jest nieszczęściem i wciąż jednak jest źle postrzegany.

Potomstwo to coś ważnego dla członków rodziny, zwłaszcza dla rodziców. Nie służy jedynie przedłużeniu rodziny. Dzieci potrafią nadać cel i motywację do pracy nad sobą, stawania się lepszym człowiekiem, mężem, żoną, wiernym, przyjacielem. To w domu kształtuje się młoda osoba, to wśród bliskich uczy się zasad funkcjonowania i wartości, według których swój żywot prowadzić. Na samym początku jest to nauka przez obserwację. Dziecko patrzy, jak zachowuje się rodzic, jak tata zwraca się do mamy i jak mama traktuje tatę. Ważnym jest, by przekazać mu odpowiednie wzorce, których odzwierciedlenia będzie szukać w przyszłym małżonku.  Dziecko  ma także jeszcze jedną, bardzo istotną  i związaną z powyższym rolę –  są bodźcem do samokontroli.

Kobieto prawicy, którędy? – A. Leszczak

Konsument idealny

Jaki jest ideał klienta? Jak go stworzyć? A może już istnieje? W czasach dzikiego konsumpcjonizmu pytanie to nurtuje agencje reklamowe, działy PR i wszelkie korporacje. W końcu ktoś musi wykupić te produkty, których na rynku jest multum. Fast foods, fast fashion, wszystko produkowane szybko i jak najtaniej, a jeśli się zepsuje – bez żalu można wyrzucić i nabyć nowy egzemplarz. Idealnym konsumentem byłby człowiek z mnóstwem wolnego czasu, traktujący zakupy jak formę terapii, w przerwie w pracy przeglądający internetowe witryny sklepów, bez zobowiązań finansowych wobec nikogo. Czyli osoba bezdzietna.

Rodzic musi mieć na uwadze dobro swojego dziecka. Odczuwa się za nie odpowiedzialność, chce się zapewnić jak najlepszy byt i start w dorosłość. Rzadko jest miejsce na spontaniczne zakupy lub wycieczki, przynajmniej na starcie, gdy jeszcze całe to rodzicielstwo jest na etapie nauki. Choć ograniczenia wydają się utrapieniem, wręcz ktoś może je określić jako cierpienie i zniewolenie, w rzeczywistości okazać się mogą wybawieniem. Konieczność zaplanowania budżetu, rozważenia zakupu, analizy zalet i wad danego produktu – to wszystko zmusza człowieka do podjęcia odpowiedzialności, ograniczenia impulsywnych zakupów. Może dla dobra dziecka warto odłożyć te pieniądze na kupno dobrze wykonanego produktu zamiast wymieniać te psujące się? Czy naprawdę potrzebuję kolejnego kosmetyku? Okazjonalne zakupy, nawet dla poprawy humoru, nie są czymś złym. Nie powinny być one jednak pozbawione rozsądnego wyboru.

W celu stworzenia takiego idealnego konsumenta należy zniechęcić ludzi do form wspólnotowości, zwłaszcza rodziny. Obecnie przyjmuje to dwie postaci – wprost obrażania rodzin, ujmowania ich ważności, oraz tworzenie i forsowanie zamienników rodzicielstwa.

„Ciężary”, „g*wniaki”, „kaszojady”, „pasożyty”, „osiemsetplusy” – z takimi określeniami na swoje pociechy muszą mierzyć się rodzice. Przekaz medialny, z komentarzy, ludzi na ulicy, którzy bezmyślnie powtarzają co modne – to wszystko boli. Dzieci mają nie mieć miejsca w kościele, zakazuje się im wstępu na wesela, tworzy się lokale tylko dla osób bez nich,  nie rozumiejąc, że aby dziecko nauczyło się funkcjonować, musi mieć do czynienia z różnego rodzaju wydarzeniami towarzyskimi i kulturalnymi, przebywać w danym miejscu regularnie, by wiedzieć, jak się zachować, poznawać nowe osoby i warunki. W niektórych zakładach pracy krzywo patrzy się na pracownice w ciąży, niczym na oszustki, które chcą tylko przejść na macierzyński. Gdy chce się im pomóc, jak na przykład zrobiła to Konfederacja, proponując poprawę sytuacji w przypadku mam wcześniaków, dzieci potrzebującej opieki rodziców jeszcze bardziej, wylało się morze krytyki – na rozdawnictwo i leniwe matki.

Poniżenie rodziców, niedocenianie ich trudu, dehumanizacja dzieci, to wszystko ma na celu zniechęcenie do rodzicielstwa, przedstawienie tego jako czegoś patologicznego, problematycznego, w dodatku przyczyniającego się do kryzysu klimatycznego – mimo niżu demograficznego w Polsce i w Europie. Bo przecież w ostateczności można zastąpić naród ludnością imigrancką.

Wyżej opisane metody mają na celu obniżenie statusu dziecka i rodziny w społecznym postrzeganiu. Gdy to nie wystarczy, ucieka się do polepszenia opinii o „zastępstwie” w postaci uważania się za rodzica Puszka, Azorka lub Niuni, czyli rodzica zwierzątka. Czy zwierzę jest jednak w stanie zastąpić dziecko? Nie do końca. Więź syna lub córki z rodzicem jest czymś innym. Rodzic to bohater, wzór, skała, na której można się oprzeć. Przekazuje wartości, pokazuje, jakim być człowiekiem. Niewywiązanie się z tej roli może zostawić poważne ślady na psychice dziecka. To pod dziecko planujemy swoją przyszłość, swoje plany. Chcemy, by miało własne mieszkanie, by poszło na studia, by również założyło swoją rodzinę.

 To wszystko nie występuje w przypadku zwierzęcia. Odpada potrzeba pracy nad sobą, niepotrzebna jest rozwaga w dokonywaniu zakupów – zwierzę, z racji na krótszy czas życia, nie jest elementem, którym przejmuje się człowiek w swoich długofalowych planach. Jest to coś temporalnego, przemijającego. Gdy zdechnie, przygarnie się innego. Jest to z pewnością wygodne, jednakże wskazuje na istotną różnicę między dzieckiem a zwierzęciem. Nieważne, jak bardzo człowiek jest przywiązany do zwierzęcia, nie jest ono tak istotnym elementem jego życia.

Zwierzę nie motywuje do przemiany i pracy nad sobą. Tak naprawdę póki ma miejsce do spania i jedzenie, w przypadku psa dodatkowo spacery, pupil będzie zaspokojony. Wszelkie prezenty, wizyty u specjalistów od zwierzęcego fryzjerstwa, to dodatkowe starania, które, choć miłe, nie są konieczne do ich rozwoju. Zwierzę nakarmione najczęściej samo z siebie nie zostawi opiekuna, nawet gdy zetknie się z przemocą. Ponownie – dziecko jest w stanie zerwać kontakt z rodzicem wraz z nabieraniem samodzielności i dorastania, jeśli było źle traktowane. Miłość człowieka nie jest bezwarunkowa, co czyni je dodatkowo piękną i o wyższej wartości.

Zwierzak nie jest wychowywany – jest tresowany. Burek, który podaje łapę, nie rozważa moralnego znaczenia swojego zachowania, złego lub dobrego charakteru. Kot, który poluje na mysz, nie zastanawia się nad tym, czy jest to jego obowiązek. Po prostu to robią. Brakuje im umiejętności rozumowania w sposób zbliżony do człowieka. Nie jest to coś nagannego, mowa w końcu o różnych stworzeniach. To dziecko jest wychowywane, wymaga to mnóstwa pracy i poświęceń, znacznie więcej niż tresura zwierzęcia. Rodzicielstwo to tworzenie człowieka, zarówno pod względem czysto fizycznym, jak i psychicznym czy emocjonalnym. Nieważne jak bardzo będzie się krzyczeć, tupać nogami, wyrywać włosy i szantażować swoją rzekomą krzywdą – zwierzę nigdy nie zastąpi dziecka, opiekun zwierzęcia nigdy nie zastąpi rodzica. Mało tego, zwierzęta mają przecież rodziców – którym zostały odebrane. I ten zwierzęcy rodzic miał zgoła inną rolę niż ludzki opiekun. Zwierzę to wie. Dlaczego my mamy z tym taki problem?

Język a rzeczywistość

W XVIII wieku Europą wstrząsnęła historia Mary Toft – kobiety mającej rodzić króliki. Znalazła się w centrum zainteresowania elit, lekarzy, nawet brytyjskiego króla Jerzego I. W końcu mówiono o czymś niecodziennym, nienaturalnym, uznawanym za niemożliwe. Ostatecznie udało się ustalić prawdę a mistyfikacje Pani Toft ujrzały światło dzienne. Umieszczanie w drogach rodnych ciał królików i udawanie króliczej mamy zostało uznane za oszustwo i szaleństwo. Choć na samo wyobrażenie czytelnika mogą przejść dreszcze, warto zastanowić się, czy i dzisiaj tak wyglądałby koniec tej historii. Być może dzisiaj Pani Toft odezwałaby się jako pokrzywdzona słowami profesora Bralczyka i odnalazła wsparcie wśród rozjuszonego tłumu? Oczywiście jest to prześmiewcza hiperbolizacja – ale czy naprawdę nikogo to nie zastanowiło? Na szczęście wydaje się, że Mary nie mogłaby mieć obecnie dosłownych naśladowców, choć powodem byłoby raczej okrucieństwo wobec samych zwierząt niż irracjonalne zachowanie.

Samo stwierdzenie, że świat się zmienia a język ewoluuje nie wystarczy. Warto chociaż spróbować dowiedzieć się, dlaczego tak bardzo zwraca się uwagę, jak kto i co mówi. Język ma wpływ na postrzeganie świata, wszak służy jego opisywaniu. Jeśli użyjemy negatywnego słownictwa w stosunku do danego zjawiska, uczynimy negatywnym samo zjawisko, analogicznie w przypadku słownictwa o nacechowaniu pozytywnym. Dziecko brzmi pozytywnie, należy zatem zmienić to nazywając je kojarzącym się z odchodami ”g*wniakiem”, „pasożytem”, „kaszojadem”. Jednocześnie właśnie dlatego o zwierzętach należy mówić futrzane dzieci – bo przecież niekarmojadami”. Obniżanie statusu dziecka i podnoszenie statusu zwierzęcia ma na celu zrównanie obu tych wyborów. Do tego należy przekonać społeczeństwo, także narracją skupioną na uczuciach.

Człowiek ma silną potrzebę znaczenia. W pracy, w domu, wśród znajomych, chcemy słyszeć pochwały, słowo „dziękuję”, otrzymywać nagrody za swój wkład w dany projekt. Brak tego powoduje spadek samooceny, zwątpienie w swoje umiejętności i wartość jako osoby.  Jeśli doceniana jest rodzina, jak ma się czuć osoba bezdzietna, zwłaszcza ta z wyboru? Ona również, niczym dziecko na zawodach w przedszkolu, musi dostać medal za partycypację, nie można dopuścić do tego, by poczuło się gorsze od Jasia z pierwszego miejsca. Celebracja każdego mniejszego i większego wydarzenia sprawiła, że nie jesteśmy do końca w stanie funkcjonować przy osobach docenianych. Świetną sceną na ten temat były jedne z urodzin najmłodszego dziecka w „Głowie Rodziny ”, gdzie ojciec musiał otrzymać tort dla równej uwagi.

Okazuje się, że podjęta decyzja o braku potomstwa nie do końca zadowala młodego, wykształconego człowieka z dużego ośrodka. Znajomi co i rusz dostają gratulacje od otoczenia z okazji narodzin dziecka, otrzymują prezenty, pokazują zdjęcia z przyjęć rodzinnych. W takich momentach beztroskie, bezdzietne życie może nie wydawać się takie słodkie jak na Instagramie. Zepchnięcie na bok, bycie ignorowanym, brak świętowania jest bolesne. Nie na tyle, by dorosnąć i jednak na dziecko się zdecydować, ale już wystarczające, by chcieć dołączyć do święta.

Prawa i przyjemności bez spełniania powinności – raj dla człowieka w konsumpcyjnym społeczeństwie. Po to przygarnia się (lub adoptuje, jak ma zastąpić człowieka to używajmy słów jak człowieka) psa lub kota, nazywa swoim dzieckiem i traktuje jak dziecko. Jest stworzenie pod opieką? Jest. I żadne niuanse rodzicielstwa nie mają znaczenia. Bycie „rodzicem” zwierzęcia daje poczucie przydatności, wkładu  w rozwój społeczeństwa. To teraz tożsamość, mająca znaczenie większe niż prawda. I co to komu ma przeszkadzać? Przecież nikogo się nie krzywdzi…tak?

Poza oczywistym negatywnym aspektem w postaci deprecjonowania rodzicielstwa poprzez zestawienie go z opieką nad zwierzętami na równi, krzywdzi się również samego „psiego rodzica”. Wsparcie w coraz większym wyparciu nie jest wsparciem w rzeczywistości. To pozwolenie na oszukiwanie siebie, poddanie się w walce z problemami i zaburzeniami ku chwale dobrego samopoczucia. A wszystko to poprószone empatią – cnotą liberalnego człowieka. Przecież się dobrze czuje, po co reagować. Krzywda może być nie tylko fizyczna, widoczna gołym okiem. To także naruszenie stanu psychicznego. To, że ktoś mówi, że wszystko w porządku, nie oznacza, że tak jest w istocie. Realną pomocą byłoby wsparcie w pogodzeniu się z prawdą, z rzeczywistością. Nie ignorowanie życia w świecie sobie wyobrażonym. Psie dzieci, kocie dzieci – to wołanie o pomoc. Niestety, w świecie „róbta co chceta” człowiek nadal przegrywa z egoizmem i zamkniętym sercem.

 I nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się zmienić.