Od czasów oświecenia, ludzie zachodu nabyli masowej – dosyć osobliwej – skłonności do zestawiania tego co przeszłe z tym co obecne i tym co ma nastąpić. Co w tym niezwykłego? Okazało się, że dla człowieka nowożytnego przeważnie czasy minione są gorsze, aniżeli teraźniejszość, a w każdym wypadku gorsze aniżeli przyszłość. Nie mogę zaprzeczyć, że pewnego rodzaju pozytywne myślenie o przyszłości, nadzieja o lepszym jutrze jest inspiracją dla milionów, o ile czymś innym jest naturalna skłonność ludzi do poprawiania swojego stanu, o tyle schematy myślenia ludzi nowożytnych wykraczają dalece poza ten naturalny proces i przenoszą go na grunt świadomości zbiorowej, gdzie teraźniejszość musi zostać zanegowana i przezwyciężona, aby mogło nastąpić zbawienie społeczeństwa. Ten rewolucyjny sposób myślenia o rzeczywistości, społeczeństwie, prawie czy moralności zdominował nasze postrzeganie świata i choć XX wiek doprowadził do licznych pęknięć w takim oglądzie rzeczywistości, to wciąż taka perspektywa wiedzie prym w umyśle człowieka zachodu. Ostatnio zrządzeniem algorytmów mediów społecznościowych przeczytałem kilka artykułów o tym jak to wielkie filmy oraz popularne powieści lat 90 i początku XXI wieku źle się zestarzały. Standardowo w takich tekstach dominowały oskarżenia o mizoginię, bodyshaming, homofobię czy transfobię. W jednych tekstach ta krytyka była ostrzejsza w innych wykazywano więcej pobłażliwości dla błędów i wypaczeń minionych dekad, ale zasadniczo wszystkie zarzuty oparte były na dosyć prostym schemacie, który przedstawia się tak: kiedyś ludzie nie byli świadomi pewnych rzeczy, nie wiedzieli tyle ile my wiemy dziś i zachowywali się w sposób niewłaściwy. Co znamienne autorzy tych tekstów nie dodawali, że przeszłe pokolenia zachowywały się niewłaściwe z naszego punku widzenia, nie oni zachowywali się niewłaściwie w sensie ogólnym, w sensie absolutnym, bowiem to współczesność miałaby być miarą wszechrzeczy. To swoiste Wielkie Unieważnienie przeszłości, to tylko jeden ze sposobów współczesnej awangardy zmian, na wcielanie swoich pomysłów w ducha wspólnoty. Fundamentem Wielkiego Unieważnienia jest wiara w oświeceniową ideę postępu, który dokonywać będzie się w sposób ciągły i za każdym razem będzie wznosił ludzkość coraz wyżej. Pomimo, że idea postępu została podważona i zanegowana pod Sommą i Verdun z jednej strony oraz na norymberskich partaitagach i komorach gazowych obozów koncentracyjnych z drugiej, to jednak wciąż jest obecna. Paradoksalnym jest jawne désintéressement otwartym uprawianiem filozofii dziejów w sposób oświeceniowy oraz zbywanie naiwnego dziewiętnastowiecznego scjentyzmu jako pociesznej idei przeszłości – przy nawet niezbyt uświadomionym posługiwaniem się w naszej codzienności ideą postępu w sposób najzupełniej swobodny. Dla jasności chciałbym zaznaczyć, że nie mam na myśli młodzieńczego besserwisserstwa połączonego z ignorancją i elementarnym brakiem wyobraźni, bo to tylko choroba wieku, która musi przeminąć. Mowa o czymś dalece bardziej niebezpiecznym, a na co chciałbym wskazać w tym tekście. Korzenie Na początku wspomniałem, że idea postępu swoimi korzeniami sięga oświecenia. Oczywiście to pewne nadużycie, ale po kolei. Postęp zawsze odnosi się do historii, ale w jej bardzo specyficznej odmianie, mianowicie przedstawiającej dzieje jako jedność, jako pewną zamkniętą całość. W tradycji zachodniej panuje rozgardiasz w kwestii podzielenia historii na pomniejsze epoki. Na potrzeby tego tekstu wyodrębnijmy trzy wielkie okresy: starożytność, średniowiecze i nowożytność. Pierwszy z nich cechował się dominacją myśli greckiej i rzymskiej, drugi to spojrzenie chrześcijańskie, zaś trzeci okres to wszystko to, co nastąpiło po średniowieczu – co rozwinę nieco później. Grecy i Rzymianie nie znali i nie uprawiali historii w taki sposób jak człowiek współczesny. Co więcej, Karl Löwith słusznie wskazywał, że Grecy nie rozumowali w kategoriach współczesnych nauk przyrodniczych ujętych w język matematyczno-fizycznych ciągów przyczyn i skutków, co nie oznacza, że kwestionowali przyczynowość. Grecy także, nie myśleli o świecie w kategoriach pewnego procesu dziejów – mającego zaprowadzić ludzkość (tego pojęcia też nie znano) w jakieś określone miejsce. Świat helleński historię pojmował jako zbiór opowieści, które koncentrowały się na jakimś wydarzeniu politycznym uosabianym we wspólnocie polis czy czynach wielkich ludzi czy to w formie cykli czy tylko rozbłysków różnych historii. Oczywiście nie próbuję dowodzić, że Grecy nie znali zjawiska postępu rozumianego jako powolnej, stopniowej i kumulatywnej zmiany w czasie, ale o tym później. Z kolei chrześcijaństwo wyszło daleko poza horyzont Greków i Rzymian, ojcowie i doktorzy kościoła jako pierwsi napisali ponadhistoryczną uniwersalną narrację opartą o stworzenie, wcielenie, śmierć na krzyżu, sąd ostateczny i ostateczne zbawienie jako końcu, a wszystko to miało być przepasane wolą i opatrznością bożą. Dodatkowo chrześcijaństwo niejako nadało czasowi wymiar etyczny. Studiowanie objawienia bożego w świecie, w czynach świętych, życiu Chrystusa i żywotach apostołów miało pomóc człowiekowi osiągnąć zbawienie, a dopiero pod koniec czasu w formie sądu ostatecznego miała się ujawnić prawdziwa wartość etyczna działań ludzkich. W ten sposób istotność historii jako rezerwuar obecności Boga w świecie uległa wydatnemu wzmocnieniu. Jednakże to właśnie nieoczywista synteza postawy antycznej i chrześcijańskiej stworzyła historię – a właściwie coś co można nazwać filozofią dziejów, jaką znamy dziś. Od Greków i Rzymian przejęta została koncepcja rozumu – co prawda w mocno zmienionej formie, ale zagadnienie rozumu w antyku i nowożytności dla jasności tego wywodu nie będę teraz rozważał. Nous ze swoim teoretycznym nastawieniem do rzeczywistości dał podwaliny pod nowożytny rozwój nauki i techniki oraz wyobrażenie o postępie jako takim. Z kolei chrześcijaństwo z liniową koncepcją czasu i ponadhistoryczną opowieścią, która ma jeden początek i jeden koniec, dało człowiekowi koncepcję kroczenia przez dzieje oraz pewnej jedności ludzkiej historii. O ile w opowieści chrześcijańskiej czas jest czymś co trzeba przekroczyć, aby można było dotrzeć do Boga, o tyle w opowieści człowieka czas jest wszystkim, bo tylko w nim wybrzmiewa ludzka świadomość i poznanie. Tak więc chrześcijaństwo dało nowożytnej historii i idei postępu koncepcje zmierzania ku pewnemu celowi, uniwersalną jedność oraz nadało dziejom głęboki sens etyczny. Jednakże trudno mi zaakceptować stanowisko niektórych, widzących w nowożytnej filozofii dziejów syntezę antyku i średniowiecza. Choć nowożytność w tej materii czerpie z poprzednich okresów naszej cywilizacji, to jednak w tym całym nowożytnym zeitgeiście jest coś radykalnie sprzecznego z chrześcijańską i antyczną wizją historii. Człowiek doby nowożytności dokonał dwóch doniosłych zmian w świecie. Po pierwsze, zsekularyzował rzeczywistości usuwając bożą opatrzność i wolę jako główną siłę spajającą rzeczywistość historyczną i nadającą sens dziejom. Po drugie, człowiek wyrwał się z antycznego przekonania o swoistej obcości i wieczności świata jako czegoś nie w pełni dostępnego jednostce. W konsekwencji ponadhistoryczny sens dziejów został wtłoczony w trzewia samej historii, a świat stał się dla umysłu tym czym jest plastelina dla dziecka. Innym doniosłym skutkiem takiego przewrotu stało się niejako usunięcie grzechu pierworodnego z horyzontu ludzkiej świadomości jak wskazywał John Bury z punktu widzenia nowożytności doktryna grzechu pierworodnego była barierą dla moralnego rozwoju ludzkości. Jeśli bowiem człowiek rodzi się zły – skażony przez coś z czym nie jest sam sobie wstanie poradzić wciąż będzie nikim. W nowych czasach zło drzemiące w człowieku – jeśli w ogóle istnieje – wiązać się ma z nieprzyjazną nam naturą, kulturą, błędną akumulacją kapitału, przygodnymi okolicznościami etc. to jest tym wszystkim tym co drzemie w historii i z czym człowiek w teorii może sobie poradzić. W pewnym uproszczeniu można zauważyć, że człowiek jako źródło zła zniknął z widnokręgu historii, zamiast niego głównymi oskarżonymi są albo podmioty zbiorowe albo podmioty tak nieokreślone i nieostre, że aż abstrakcyjne. Jeden z moich przyjaciół celnie zauważył, że dziś mamy nadreprezentację grzechów społecznych, a o osobistych już się nie mówi. Osobiste mogą być tylko traumy, zranienia i kompleksy. Pierwotnie postęp najłatwiej było zauważyć na polu nauki i techniki. W XVIII wieku wysyp nowych teorii, wynalazków i odkryć był oczywisty, tylko głupcy mogliby zakwestionować ideę postępu technicznego. Ówcześni filozofowie zachłyśnięci możliwościami ludzkiego umysłu bardzo łatwo uznali, że za postępem nauki/poznania musi iść postęp moralny. W sytuacji gdy problem zła został ulokowany w rzeczywistości historycznej nauka mogłaby sobie z nim poradzić bez większego trudu. Poprawa warunków życia, zwiększanie dobrobytu materialnego, pogłębianie wiedzy o świecie, lepsze rozumienie rzeczywistości – miało pomóc wyzwolić człowieka ze zła. Notabene te oświeceniowe koncepcje nie są czymś nowym – a stanowią trawestację idei minionych czasów. W konsekwencji jednak człowiek zaczął etykę i moralność opierać o jakąś formę rozumu, a złem stało się to co rozumowi się wymykało – tak więc obyczaje, tradycje, religie, przesądy, namiętności o ile nie przeszły surowego testu rozumu i nie uzyskały swoistego nihl obstatu, to były jednoznacznie złe. Tym bardziej, że nie da się ich kontrolować. Wspomniałem wcześniej, że w porównaniu do antyku człowiek nowożytny „wyrwał” się ze świata jako miejsca, które tylko w minimalnym stopniu jest jego udziałem. Umysł miał zacząć świat przetwarzać, a co za tym idzie człowieka również. Z jednej strony zaczęliśmy osuszać bagna, zmieniać biegi rzek, zwalczać choroby, które dziesiątkowały tysiące ludzi każdego roku i wciąż poprawiać nasz dobrobyt. Z drugiej strony przekonanie, że tak jak zmienia się rzeczywistość fizyczną można zmienić rzeczywistość społeczną według prawideł rozumu, konsensusu ekspertów czy paradygmatu, wydawało się prawdziwe jak nigdy dotąd. To właśnie poprzez walkę z wrogą nam naturą i walkę z nieujętą w karby rozumu rzeczywistość ducha mieliśmy się wyzwolić od zła. O ile w pierwszym przypadku do pewnego stopnia faktycznie się to udało, o tyle w przypadku inżynierii społecznej sukces jest raczej wątpliwy. Chociaż jak powszechnie sądzono, że rozwój nauki będzie napędzał rozwój ducha. Dopiero wielka wojna na szerszą skalę pokazała jak naiwne było wyobrażenie człowieka o prostej zależności postępu społecznego od postępu technicznego. Takie ujęcie problemu zła i cierpienia jest też unikalne dla nowożytności, bowiem nigdy dotąd nie uważano, że można skutecznie usunąć zło ze świata. W tym kontekście chciałbym poczynić jeszcze jedno spostrzeżenie. Kilka lat temu podczas barowej rozmowy toczonej z pewnym profesorem zasłyszałem cytat, który na tyle poraził mnie swoją trafnością, że pamiętam go do dziś. Autorem ma być wspomniany wcześniej Karl Löwith, mianowicie: „Nowożytny człowiek w coraz mniejszym stopniu egzystuje w obrębie natury, a coraz mocniej zagnieżdża się w horyzoncie historii”. Antyczne wyobraźnie o świecie jako o czymś zewnętrznym wobec człowieka cechującym się swoistą wiecznością, w zmodyfikowanej formie pogląd ten przeniknął do chrześcijaństwa, ale to dopiero Kartezjusz jako pierwszy tak kategorycznie oddzielił człowieka od przyrody, po nim kolejni dokonywali tego samego podziału coraz skutecznie deprecjonując naturę na jej miejsce podstawiając historię jako horyzont w którym rozgrywa się życie człowieka. To kolejne nowożytne wzmocnienie historii przydało człowiekowi i jego dziejom jeszcze więcej znaczenia i pozwoliło na jeszcze skuteczniejsze wybicie się człowieka od tego co go otacza do tego co w nim jest. Rzeźba Sokratesa | źródło: pixabay.com Dwie figury Jedną z konsekwencji tych procesów nowożytności jest mocne zarysowanie się dwóch przeciwstawnych sobie typów ludzkich. Pierwszy będzie mocno przesiąknięty duchem antycznym i średniowiecznego chrześcijaństwa – dla prostoty wywodu pozwolę go sobie nazwać postawą sokratejską. Jest to typ filozofa i poszukiwacza, ale także człowieka dokonującego afirmacji świata takiego jakim jest. Drugi typ ludzki, będzie naznaczony wielką nowożytną historiozofią i systemami odziedziczonymi po de Condorcecie, Heglu, Marksie, Chamberlainie, Teilhardzie de Chardin, Næssie czy Schwabie. Postawę taką z braku lepszego określenia nazwę immanentarystyczną, ale najlepiej scharakteryzuje ją figura działacz i krzyżowiec. Typ sokratejski zdaje sobie sprawę z faktu, że nie każdy kto posiada wiedzę, bądź obdarzony został łaską wiary – będzie dążył do szczęścia i będzie szczęśliwy. Filozof zdaje sobie sprawę, że spora część ludzi, uzna za radość i szczęście najwyższe, to co jest ich największym przekleństwem – ignorancję, zniewolenie, dominację czy tyranię. To wywołuje zdziwienie prowadzące filozofa do poczucia dystansu i ironii. Filozof będzie dążył do poznania siebie oraz zewnętrznej wobec niego rzeczywistości, której on jest tylko drobnym elementem. Z tym, że dystans i ironia o której tu mowa nie ma nic wspólnego z potocznym rozumieniem tych terminów. Bynajmniej filozof nie ucieka od świata, nie poddaje się nie zbywa chłodną ironią cierpienia czy zła. Człowiek – naznaczony jest rozdarciem między ideałem moralnym czy może tylko jakąś doskonałością a grzechem i własną ułomnością. Tu postać Sokratesa pasuje idealnie – wiedział, że ideał mądrości, którego poszukuje jest niedościgły, grał mędrca – ironicznie zachowując dystans względem swojego własnego ideału. U świadomych tego przykrego położenia jedynie ironia jest w stanie utrzymać to rozdarcie we względnej równowadze, dzięki której nasz sokratejski filozof zachowuje dystans zarówno względem ideału, jak i własnej niedoskonałości (grzeszności). To właśnie dzięki ironii i dystansowi filozof nie załamuje się pod ciężarem własnej ułomności oraz nie popada w idolatrię. Postawa ta jest pełna miłości, zrozumienia i pogody ducha – choć często pod marsową miną. Włodzimierz Lenin | źródło: tohistoria.pl Z kolei postawa immantarystyczna tak dobrze reprezentowana przez krzyżowca i działacza przyjęła, iż szczęśliwy będzie każdy, wynika to bowiem z nieubłaganej logiki dziejów. Działacz musi jedynie dążyć do jak najszybszej i jak najpełniejszej aktualizacji rzeczywistości– tak, aby stan zbawienia całej ludzkości i świata miał możliwość zrealizowania się tu i teraz. W tym miejscu pojawia się pytanie, skoro skutkiem rozeznania rzeczywistości przez sokratejskiego filozofa jest stan głębokiej ironii i autentycznego dystansu do świat i drugiego człowieka, to co zatem będzie udziałem działacza? Odpowiedź wydaje się prosta: fanatyzm i absolutne zanurzenie się w samym sobie i świecie historii jako pochodnym od umysłu. Ta postawa pełna jest pasji, żarliwości oraz pewnej czystości – działacz przypomina Ikara, szwoleżer spod Somosierry czy chłopca, który po raz pierwszy doświadcza pełnego zbliżenia z kobietą. Nie chcę oceniać tych dwóch postaw, bowiem obie są od siebie tak dalekie, że byłoby osobliwym wyzwaniem. Co więcej oba te typy mogą zwieść swoich adeptów na manowce. Jak wskazywałem wcześniej te dwie postawy chociaż krytycznie ze sobą zantagonizowane, chociażby przez ideę postępu, to są ze sobą związane. Tylko pod wpływem nowożytnej idei postępu mógł narodzić się działacz, którego rację bytu kapitalnie oddał Marks w 11 tezie o Feuerbachu, bowiem zamiast opisywać, interpretować i dziwić się współczesny człowiek miał zacząć zmieniać rzeczywistość. To ludzki rozum jako światło prawdy zdolny jest w historii odnaleźć absolutny ład, uchwycić dzieje określając ich cel i przedsięwziąć środki, za pomocą których można byłoby owe cele zrealizować. Tak jak pisałem na początku, chociaż idea postępu została podważona w szaleństwach XX wieku, to zakorzeniła się w naszym myśleniu o świecie i nic nie zapowiada, aby miało się to zmienić. Z tego względu przez palce spoglądam na ludzi, opowiadających o dziejowej konieczności porzucenia mięsa, wprowadzenia trzeciej płci, powszechnego pokoju, ładu opartego o jeden uniwersalistyczny organizm państwowy czy też o setki państw narodowych. To całe wielkie zadęcie, wszystkie wielkie słowa w obronie wielkich idei wpisanych w logikę dziejów – to wyjątkowo męczące. A w sytuacji, gdy do tego wszystkiego dojdzie leninowskie przekonanie, że „nam wszystko wolno, ponieważ jako pierwsi na świecie wyciągamy miecz nie w celu zniewolenia, lecz w imię wolności i wyzwolenia spod ucisku” – to jest po prostu niebezpieczne. W najlepszym razie nowożytny człowiek skończy tylko jako nawóz historii, a w najgorszym zostanie zapomniany… A zakończyć trzeba cytując Pope: W nim myśl z namiętnościami ciągły zamęt wznieca, On sam się zawsze zwodzi i sam się oświeca. Każde w nim uniesienie jest upadku bliskiem, Pan możny wszystkich rzeczy, sam wszystkich igrzyskiem; Jedyny sędzia prawdy, błądzi do ostatka, świata tego ozdoba, igraszka, zagadka. Nawigacja wpisu Otyłość: problem wielkiej wagi – A. Leszczak Pić czy nie pić? – czyli pytanie na sierpień – B. Dzięgo