25 stycznia Polską wstrząsnęła informacja o śmierci 37-letniej kobiety z Częstochowy. Pierwsze doniesienia brzmiały dramatycznie: lekarze, bojąc się oskarżenia o aborcję, mieli zwlekać z usunięciem ciała jednego z dwóch zmarłych bliźniąt, w efekcie czego w ciele matki rozwinęła się sepsa, prowadząc do śmierci. Szybko okazało się, że sprawa wygląda zupełnie inaczej, a dodatkowo doskonale unaocznia argumenty dwóch stron debaty publicznej na temat przerywania ciąży. Na początek ustalmy fakty. Tego dnia media podały informację o zgonie pacjentki, która została przyjęta do szpitala po raz pierwszy niemal miesiąc wcześniej. Niewiele wiemy na temat jej pobytu w szpitalu. Pewnym jest to, że zgłaszała złe samopoczucie i ból. 23 grudnia zmarło pierwsze z bliźniąt. Ciała dziecka nie usunięto z powodów, które będą wyjaśnione niżej. Gdy okazało się, że 6 dni później doszło go zgonu również drugiego dziecka, lekarze próbowali dokonać poronienia, co ostatecznie udało się 2 dni później. Między tym dniem a 23 stycznia pacjentka została przeniesiona z oddziału patologii ciąży na oddział neurologii – powód tej zmiany nie jest znany. Gdy na 2 dni przed zgonem doszło do zatorowości płucnej (powstania w naczyniach krwionośnych płuc materiału, który blokował przepływ krwi i uniemożliwiał oddychanie), nastąpiło tak znaczne pogorszenie jej stanu, że konieczna była intubacja (wprowadzenie do układu oddechowego specjalnej rurki i podłączenie do respiratora, który wtłaczał powietrze do płuc, bo jej siły nie wystarczały do tego, by oddychać). Zaczęto podejrzewać zakażenie wirusem SARS-CoV 2, co potwierdził wymaz oraz badania obrazowe płuc. Tyle wiemy z informacji, które zgadzają się w przekazie szpitala oraz rodziny. Kolejne, ważne informacje nie zgadzają się, bywają wręcz ze sobą sprzeczne. Celem tego tekstu nie jest wskazanie strony, która ma rację, ale możliwie całościowa analiza sprawy. I tak szpital w oświadczeniu stwierdził, że utrzymywał stały kontakt z rodziną. Ona natomiast twierdzi, że miała utrudniony dostęp do dokumentacji i informacji – nie wiadomo jednak, czy zmarła wyraziła zgodę na przekazywanie ich komukolwiek. Podczas przyjęcia na oddział pacjent wyraża lub nie zgodę na informowanie wskazanych osób; którą po czasie może zmienić. Kolejna niezgodność: różnica w poziomie CRP, czyli białka, którego poziom pozwala między innymi na ocenę tego, jak ciężki jest stan zapalny – im wyższy jego poziom, tym stan pacjenta poważniejszy. Wysoki poziom CRP może wynikać z zakażenia bakteryjnego, ale również wirusowego, poronienia oraz wielu innych sytuacji. Szpital podaje, że najwyższy poziom CRP pacjentki, badany na dzień 31 stycznia, wynosił 66 jednostek (przy normie do 5). Rodzina natomiast, że badanie nastąpiło na dzień przed śmiercią i zanotowano aż 157 jednostek. Najpoważniejszym zarzutem rodziny jest wyczekiwanie lekarzy po pierwszym zgonie. Wydaje się to zrozumiałe – osoba nieobeznana z patologiami ciąży może mieć w głowie obraz rozkładającego się, cuchnącego ciała, które zakaża sąsiednie organy. Skoro dzieje się tak choćby z wyrostkiem robaczkowym (trzeba wyciąć go jak najszybciej, inaczej zapalenie rozleje się na cały brzuch), dlaczego w tym przypadku miałoby być inaczej? Rzeczywistość okazuje się nieco bardziej skomplikowana. Dziecko w łonie matki nie ma kontaktu z bakteriami, wirusami i innymi szkodliwymi organizmami, jeśli nie dojdzie do uszkodzenia łożyska (części, dzięki której płód otrzymuje od matki wszystko, czego potrzebuje do rozwoju). Innymi słowy, nie ma jak dojść do zakażenia, a więc i rozkładu. Co więcej, zgony jednego z dzieci w ciąży wielopłodowej się zdarzają, i to relatywnie często. W I trymestrze tyczy się to nawet 1/3 ciąż! Czy to oznacza, że zmarłe dziecko trzeba wydobyć? W żadnym wypadku. Ten, który zmarł, staje się po pewnym czasie częścią składową drugiego. Nazywa się to „zespołem znikającego płodu” lub „zespołem znikającego bliźniaka”. Najczęściej wynika z tego, że dziecko było dotknięte wadą rozwojową, która uniemożliwiała dalsze wzrastanie. Może się jednak zdarzyć, że umrze też drugi bliźniak. Wówczas powoduje się poronienie, jednak nie oznacza to sztucznego zakończenia ciąży – jej koniec nastąpił wraz z drugą śmiercią – a wydobycie zwłok, które nie ma nic wspólnego z aborcją. Niezależnie, czy jedno z dzieci przeżyło, rokowanie dla matki jest dobre, nie wiąże się z zagrożeniem życia. [1] Dlaczego więc w tym przypadku mieliśmy śmierć aż trzech osób? Bez dostępu do dokumentacji wyrokowanie miałoby podobną wartość do wróżenia z kart. Można jednak pokusić się o rozważania. Szpital w oświadczeniu podaje zakażenie najpopularniejszym obecnie wirusem. Przy przyjęciu pacjentka była ujemna, z czasem jednak wynik stał się dodatni. Nie było to zakażenie bezobjawowe – badania obrazowego płuc (nie podano, jakiego rodzaju) nie zleca się bez potrzeby, prawdopodobnie obserwowano pogarszające się parametry świadczące o wydolności tego narządu: problemy z oddychaniem i brakiem tlenu. Dopiero co zakończona ciąża jest ogromnym obciążeniem dla organizmu, przez co nawet u tak młodej kobiety mógł nastąpić zgon. Inna możliwa przyczyna to zakażenie podczas wywoływania poronienia lub nabyte w szpitalu podczas którejś z procedur. Mimo starań personelu przeniesienie drobnoustrojów do organizmów pacjentów wciąż się zdarza. Zagadkowa jest kwestia przeniesienia pacjentki na oddział neurologiczny. Nie wiadomo, dlaczego się na to zdecydowano. Być może z powodu pogarszającego się stanu świadomości, trudności w rozmowie, widocznej dezorientacji – wspominała o tym rodzina pacjentki. Przyczyn może być bardzo wiele, a bez żadnych dodatkowych danych nie sposób podać dokładnego rozwiązania. Do zgonu mogły przyczynić się jeszcze inne czynniki, o których w tym momencie nie wiemy. Tyle zimnych rozważań, a teraz przenieśmy wzrok na nagłówki artykułów prasowych, telewizyjnych, od czego zaczynały się wiadomości radiowe. „Kolejna ofiara zakazu aborcji w Polsce”, „Macie krew na rękach”, „Rząd i Kościół winni śmierci”, „Ile musi jeszcze umrzeć, by zmieniło się prawo?”. To tylko kilka z tych, które zostały opublikowane w dniu śmierci kobiety. Dziennikarze, osoby bez przygotowania merytorycznego, za to mający wpływ na miliony odbiorców, niemal jednogłośnie wskazali winnego tragedii. Kary nie zasądzili, za wyjątkiem klasycznego „precz z tym rządem”. Może wydawać się to dziwne. Gdzie tu chęć dociekania prawdy, wysłuchania obydwu stron, uczciwość? Chwila refleksji uświadamia jednak, że tzw. etos dziennikarski w większości mediów dawno przestał istnieć. Nie liczy się prawda – ważne jest kreowanie rzeczywistości. Przecież nie raz, nie dwa spotykaliśmy się zarówno z jawnym kłamstwem, jaki i przemilczeniem niewygodnych faktów, w taki sposób, by odbiorca uznał, że sytuacja ma się zgoła inaczej. To nie jedyny grzech twórców medialnych. Mieszają fakty z opiniami, przedstawiając je jako niepodważalną prawdę. Za przykład niech posłuży niesławny OKO.PRESS – strona szczycąca się „wysokim poziomem dziennikarstwa”, poczytna, opiniotwórcza. Na samym początku, na dobrą sprawę przed przedstawieniem problemu, czytelnik ma już zasugerowane, jak powinien do niego podejść: „To kolejny dowód na to, że panujące rządy mają krew na rękach. Ponownie zginęła ciężarna, niewinna, młoda kobieta, matka i żona, osieracając trójkę dzieci, które nie doczekały się powrotu mamy do domu. Chciała żyć, nikt nie spodziewał się takiej eskalacji spraw. Kto jest w tym momencie podmiotem karnym?” [2] I dalej: „Kto odpowiada za tę krzywdę? Szpital? Trybunał Konstytucyjny? Posłowie głosujący za Ustawą antyaborcyjną w Polsce?”. Brak nawet podstawowej refleksji, że mogło dojść do tej niezwykle smutnej sytuacji, kiedy medycyna okazuje się bezradna i mimo starań całego grona specjalistów, dochodzi do zgonu. To tylko odbicie tego, co lewicowe media przedstawiają przerażonym czytelnikom. Będąc w bańce informacyjnej, nie zdajemy sobie sprawy z tego, w jaki sposób przedstawiają one ciążę, poród i dalej macierzyństwo. A nie jest to obraz radosny: nieustannie wiąże się z cierpieniem, zagrożeniem, strachem, koniecznością wyboru między tym, co słuszne (czyli – według autora – aborcją) a prawem, które uniemożliwia „ratowanie” kobiety. Troska o dobro chorego jako najwyższa wartość wyrażona z Kodeksie Etyki Lekarskiej [3] zostaje zupełnie wypaczona… Oto kilka nagłówków: „Biegnę do umierającej pacjentki i myślę o dokumentach. Boję się, bo w brzuchu bije jeszcze serce”, „Dzwonią do nas i pytają, czy to bezpieczne zajść w Polsce w ciążę”, „Przyjacielska aborcja z dowozem”. To jedynie mały wycinek nagłówków. Stykając się z takimi treściami, nie dziwi paniczna i natychmiastowa reakcja wielu osób na zgon Agnieszki. Przekonanie, że stan do niedawna nazywany błogosławionym jest w istotnie przeklętym, powoduje że informacje o powikłaniach z nim związanymi szybko docierają do milionów odbiorców, jeszcze bardziej umacniając ich w mylnym przekonaniu. W tym wypadku stała się jednak rzecz zupełnie nieprzewidziana. Jako że oskarżenia padły na lekarzy, do tego z powodu braku znajomości wytycznych dotyczących postępowania w takich sytuacjach, wielu medyków zabrało głos. Na profilach na Facebooku, Instagramie i Twitterze prostowali fałszywe oskarżenia, wyjaśniali, jak powinna wyglądać procedura w przypadku zgonu „w brzuchu”, i dlaczego do błędu medycznego raczej nie doszło. Co zaskakujące, nie były to jedynie osoby o poglądach pro-life. Ba, wiele z piszących ma lub miało nakładki z piorunem, w swoich tekstach krytykowały wyrok TK jako „uderzający w podstawowe prawa kobiet”. Jednak chęć dotarcia do prawdy, tak zignorowana przez dziennikarzy, odezwała się oddolnie. Rykoszetem dostał Aborcyjny Dream Team, który szeroko rozpisywał się na ten temat, całkowicie rzucając winę na szpital. Nawet ci, którzy dotychczas chętnie by podali do nich numer, sądząc, że działają dla dobra kobiety, powiedzieli wprost: straciliśmy do was zaufanie. Widzimy, że realizujecie swoje idee, nie oglądając się na nikogo. Nie tak powinna wyglądać nasza walka. Czy to znaczy, że tragiczna sytuacja przyniosła dobre skutki? Nie do końca. Sprostowania trafiły do małej grupy osób, prawie żadne znaczące medium nie opublikowało artykułu z wyjaśnieniami (tu bardzo zaskakujący wyjątek – znów OKO.PRESS, [4] który choć we właściwej sobie otoczce niechęci wobec zakazu aborcji, to uczciwie porozmawiał ze specjalistą). Istnieje obawa, że każde powikłanie, każdy zgon ciężarnej będzie wykorzystywany do próby zmiany prawa, jak to miało miejsce w Irlandii i Argentynie. Nam pozostaje cierpliwa praca u podstaw, tłumaczenie rodzinie i znajomym, jaka jest prawda – oraz niewydawanie pochopnych wyroków. [1] G. Bręborowicz, „Ginekologia i położnictwo. Tom 1”, Warszawa 2020 [2] https://oko.press/smierc-37-letniej-agnieszki-z-czestochowy/ [3] KEL, art. 2, ust. 2 [4] https://oko.press/dr-socha-rodzina-myslala-ze-wydobycie-martwego-plodu-uratuje-zycie-agnieszki-ale-to-nieprawda/ Nawigacja wpisu Żadnego ciała w “masowych grobach dzieci” rdzennej ludności w Kanadzie Technicznie rzecz biorąc: Sztuczna inteligencja – kiedy będzie od nas mądrzejsza?