Od lat mówi się o kryzysie męskości. Od niedawna, zwłaszcza w środowiskach katolickich, dołączył do tych analiz kryzys kobiecości, który niewątpliwie również istnieje. W niniejszym krótkim tekście chciałbym przyjrzeć się temu kryzysowi pod jednym szczególnym kątem – cnoty męstwa. I w sumie bardziej interesuje mnie tu droga wyjścia z niego niż przyczyny zaistnienia tej moralnej recesji. Wpisuje się on w wątki podejmowane w tekstach Jakuba i Agaty. Męstwo jest jedną z czterech cnót kardynalnych. Etymologicznie leży blisko słowa: męczeństwa, a nie – jakby się wydawało, bohaterstwa. Oznacza nie tylko odwagę, śmiałość stawiania się różnym wyzwaniom, problemom; lecz także cierpliwość, wytrzymałość w znoszeniu ich. Spotykając na co dzień młodych Polaków, widzę, jak serca ich trapią różne lęki co do przyszłości, co do relacji międzyludzkich. Młodzi ludzie pod pewnymi kątami wykazują nie tyle asertywność, co bezczelność (roszczeniowość jest jedną z twarzy pokolenia Z), z drugiej zaś, niewątpliwie młodzi Polacy się boją. Z ostatnich rozmów, jakie miałem okazje prowadzić, doszedłem do wniosku, że pewna różnica płciowa między mężczyzną a kobietą rozpościera się na osi: ja – wspólnota. I w tym kontekście chciałbym poruszyć temat męstwa. Mężczyzna bez jaj Ma się takie wrażenie (nie jest to tylko tania retoryka), że młodzi mężczyźni są dziś często „bez jaj”. I nie chodzi tu o takie nastoletnie zachwyty nad brawurą niektórych „sebixów”, którzy łamią zasady ruchu drogowego, potrafią się wspiąć na wysoki budynek bez żadnych zabezpieczeń, czy powiedzieć komuś w twarz różne przykrości zachowując przy tym kamienną twarz. Owa bezjajowość polega raczej na braku samookreślenia siebie, tego, kim jestem jako osoba ludzka. Iluż mężczyzn pędzi życie bez celu. Pogrążeni w nihilizmie, siedzą na kanapie. Owszem, rozrywka i pasja jest, ale raczej jako zabicie czasu, niż rzeczywiste życie godne człowieka. W męskość, jak sądzę, wpisany jest jakiś szczególny rys indywidualizmu polegający na byciu przeciw temu światu. Na byciu kimś, kto żyje na swoich zasadach (to jest męskie i potrzebne życiu społecznemu), ale dziś mężczyźni nie potrafią się określić. Często nie mają swojego własnego zdania. Króluje konformizm, który ma doprowadzić takiego nijakiego chłopca do wysokiej pozycji społecznej i bogactwa. Nie ma się co dziwić. Młodzi mężczyźni w Polsce są dziś grupą społeczną na której ciąży największa presja, wobec których stawiane są ogromne wymagania (z badań wynika, że same młode Polki nabierają tej świadomości, iż stawiają wobec mężczyzn, zwłaszcza potencjalnych mężów, ogromne wymagania i wcale nie zamierzają ich porzucać). Z drugiej zaś od młodego mężczyzny wymaga się „niewiele”. Jedyne pytania, które wciąż młodzi mężczyźni w swoim życiu słyszą, brzmią: gdzie pracujesz (to jest w domyśle – jaka jest twoja pozycja społeczna) i ile zarabiasz. I wszystko. Współczesna Polska nic od mężczyzny więcej nie chce i wcale ją ten mężczyzna z całym bogactwem swojej płci właściwie nie interesuje. Presja ta sprawia, że młodzi mężczyźni tak bardzo chcą być kimś, że tracą swą tożsamość. Nie potrafią się przeciwstawić temu wzorowi świata, by być sobą. Wielu z nich stawia sobie cel: będę dużo zarabiał, ale nie wiadomo po co, nie wiadomo jak… byle do tego dojść. I oczywiście rośnie frustracja, postępuje dezintegracja osobowości. Młody traci swój indywidualizm na rzecz kolektywizmu. Męskość zawsze o wiele szybciej łapie rys wspólnotowy. Swoją tożsamość czerpie przez rozmaite wspólnoty: przez rodzinę będąc ojcem, przez naród będąc Polakiem i tak dalej. Niestety, wspólnoty może tworzyć dojrzały ja. Nie wiedząc, kim się jest, albo ulega się presji tego świata (czyli: chcę być bogaty i szanowany, chociaż naprawdę nie wiem, po co i jak to osiągnąć) lub poszukiwania silnej, radykalnej tożsamości, która całkowicie zagarnie moją własną osobowość. Druga droga może nie jest aż tak głęboka, na jaką wygląda (bezjajowi mężczyźni stają się radykalni… bezjajowo, co przejawia się głównie w retoryce), ale można spotkać przestraszonych chłopców, zwłaszcza na prawicy, którzy boją się powiedzieć tego czy owego, bo inni pomyślą, że są „zbyt otwarci, liberalni, itd.”, jakby światopoglądowe etykietki w danej grupie społecznej były najważniejsze. Kwitnie wtedy konformizm, umiłowanie świętego spokoju, brak stawania w obronie prawdy przy jednoczesnym zakładaniu maski bycia „twardym konserwatystą”. Dzieje się to z obawy przed utratą wpływów, relacji, czy po prostu strachu przed konfrontacją jakąkolwiek. Mówiąc o byciu przeciw światu jako typowo męskiej cesze, nie mam na myśli w żadnym wypadku radykalnego pesymizmu, odrzucenia wszystkiego, co jest dookoła, określeniu siebie tylko i wyłącznie poprzez etykietkę „przeciw współczesności”. Nie – to oczywiście czysty obłęd. Silny dojrzały mężczyzna ma swoje zasady, wartości, swój świat, który jest częścią tego świata. Silna tożsamość jest jak najbardziej zbliżona do łagodności i życzliwości. Taki mężczyzna, który wie, kim jest i dokąd zmierza, umie odnaleźć się ze swoim światem w tym większym świecie, jest otwarty na innych, przyciąga ich wręcz, inspiruje; wśród mężczyzn pociąga innych za sobą, a ci, którzy mają inne wartości, podziwiają i szanują go. Z kolei dla kobiet, które z natury o wiele łatwiej wchodzą i przyjmują obecne mody tego świata, stają się tacy panowie skałą, oparciem, możliwością wyjścia z klatki „mody”, by również żyć w zgodzie ze swoim sercem. Potrzebujemy w Polsce takich mężczyzn, twardo broniących swego świata w tym świecie, pełnych nadziei i otwartości, ale potrafiących mężnie postawić granicę tam, gdzie tkwi nasza osobowa unikalna tożsamość. Kobiecy egoizm Jak napisałem wyżej, kobiety są o wiele podatniejsze na mody tego świata. Co ma swoje plusy, jeśli mody są dobre i rozwijające człowieka (w przeciwieństwie do tych dzisiejszych). Mężczyzna musi odkryć swoje ja, by służyć wspólnocie. Kobieta zaś niejako musi ofiarować swoje ja na rzecz wspólnoty, którą często niestety postrzega pragmatycznie. Te rzekome mistrzynie relacji tkwią dziś w większości w klatce hiperindywidualizmu i przez brak silnych w sensie własnej tożsamości mężczyzn, pozostawione są same sobie. Szczególnie dużo troski wzbudzają młode katoliczki, które w Polsce mają uformowane serca ku miłości, ale nie wiedzą, jak ją realizować. Chcą kochać, ale brak im męstwa, by porzucić okowy samorealizacji, jako modnej (wręcz autorytarnie) ścieżki godnej „wspóczesnej kobiety”. Wzorem powinna być biblijna „dzielna niewista” (por. Prz 31, 10-31). Bo czyż bycie samodzielną, niezależną, pewną siebie (do granic wręcz bezwstydu) młodą kobietą nie jest realizacją owego męstwa? … Nie bardzo. Dziś rzeczywiście młode kobiety są bardzo pewne siebie, lecz przy bliższym poznaniu wydają się potwornie zagubione i smutne. Świat promuje ten indywidualizm w formie egoizmu. Bądź sobą i tylko sobą. Myśl o sobie. Realizuj swoje marzenia bez innych… jesteś tego warta. To nawet czasami przebija się w retoryce katoliczek. Rzadko można usłyszeć w ich publicznie głoszonym światopoglądzie o posłuszeństwie Bogu, o Bożych darach, o miłości. Kobieta broni bycia żoną i matką dzieci, bo „to jej wybór”, bo „tak chciała i miała do tego prawo”. Oczywiście wolna decyzja jest składnikiem miłości, ale bynajmniej nie jedynym, a we współczesnym świecie taka retoryka… najcześćiej korzeniem tkwi w egoizmie. Brakuje logiki bycia darem dla: dla męża (tak!), dla dzieci, dla Ojczyzny (również tak!). Kobiety tkwią w klatce bycia dla siebie. Oczywiście to pewna generalizacja, lecz naprawdę, wydaje się, że to właśnie samorealizacja staje się głównym wyznacznikiem osobistej tożsamości kobiety. Mam wrażenie, że w polskim kościele nawet doszło do pewnej reinterpretacji dwóch przykazań miłości, a więc stosunku do Boga i bliźniego. Reinterpretacja ta jest o tyle trudna do skrytykowania, gdyż nie głosi ona nieprawdy, ale absolutyzuje jedynie pewien jej wycinek. Napisałem już zresztą kiedyś, że dla młodych polskich katoliczek przykazanie: „miłuj bliźniego swego, jak siebie samego”, oznacza bardzo często: postępuj tak, by nikt nie czuł się przez ciebie urażony i aby nawet przez chwilę nie pomyślał, że chcesz mu coś narzucić. Życzliwość i szacunek dla ludzkiej wolności jest oczywiście składową postawy chrześcijańskiej, ale prawda jest taka, że dla większości tych katoliczek takie miłowanie bliźniego, oznacza usunięcie wymiary nadprzyrodzonego w relacjach międzyludzkich, oznacza wchodzenie w grupy społeczne, w których źle się czują, ale jako że samotność znoszą trudniej, przymykają na to oko. O wiele głębsza zaszła reinterpretacja przykazania: „będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego, z całych myśli swoich i ze wszystkich sił swoich”. Dziś główny nacisk na rozumienie relacji ze Stwórcą kładzie się na zdanie: Bóg każdego prowadzi innymi ścieżkami. To jest najczęstsze zdanie, wręcz hiperdogmat, które wypowiadają młode polskie katoliczki. Tak, to prawda. Każdego Bóg prowadzi inaczej, ale: nie oznacza to, że wspólna wiara i moralność mają stanowić jedynie mglistą ramę, której co prawda nie odrzucamy, ale zawsze z tyłu głowy pamiętamy, że Bóg każdego prowadzi inaczej, więc nie jest to takie istotne. To chyba najczęstszy wytrych do uzasadnienia swojego egoizmu. Większość młodych katoliczek, tych, które deklarują chęć wejścia w związek małżeński i macierzyństwa, (a mają pewne perspektywy łatwego porzucenia stanu samotności), swój lęk przed podarowaniem się, swoją samotność, często tłumaczą powołując się na unikalnie działan ie Boga w ich życiu. Porzucić swoje ja, które określają dziś przede wszystkim zabawa, pasje (jak podróże zagraniczne) i pragnienia dobrobytu, oto lęk i zadanie, które staje przed kobiecym sercem, pragnącym być w tym współczesnym świecie, sercem mężnym. Przecież nie chodzi o to, aby porzucić swe pasje czy pragnienia, zwłaszcza te dobre. Kobietom jednak brakuje dziś męstwa w podarowaniu siebie, które realnie zawsze wiąże się z utratą pewnych wygód, czy czasu na samorealizację. To jest oczywiste. A inaczej kobieta nie odkryje w pełni siebie, bo człowiek „odnajduje się w pełni wyłącznie poprzez bezinteresowany dar z siebie samego”1. I kropka. Tu się nie wydarzą cuda, nie wydarzą się specjalne doświadczenia w relacji z mężczyzną, który w końcu zrobi coś, co upewni kobietę, że może się ofiarować jemu, rodzinie, innym. Ten lęk podarowania się w małżeństwie odkładany jest bardzo często właśnie z tego powodu: czy na pewno z tym konkretnym mężczyzną będę szczęśliwa (w znaczeniu miłości chrześcijańskiej, ale wspartej wspóczesną egoistyczną miłością własną). Składnikiem podarowania się, niezwykle istotnym jest indywidualna decyzja o porzuceniu klatki egoizmu. Na zawsze. Mężczyźni nie ofiarowują się dziś, bo nie wiedzą, kim są. Ale kobiety nie podarowują się, bo boją się, że siebie utracą, utracą swoje ja, czy jak to mówią (a język ten jest właściwie obcy mężczyznom i nie wiadomo do końca, co on oznacza): że się nie spełnią w życiu. Jeżeli się nie zepchnie pragnień co do własnej osoby z piedestału, lęk przed podarowaniem się nie pozwoli wyjść za mąż w sposób wolny z miłości (bynajmniej nie pojmowanej wyłącznie romantycznie). Zjawisko samotnych (katolickich) singielek będzie rosło, ale będzie rosło też zjawisko małżeństw z rozsądku, które szybko okażą się całkowicie nierozsądne. Kryzys kobiecości przekroczył krytyczne wskaźniki. Dominuje tu nie lęk przed niedojrzałym mężczyzną, a raczej lęk przed utratą siebie, komfortu i wygody, pragnień serca, utratą własnej tożsamości, którą pojmuje się jedynie poprzez samorealizację bez uwzględnienia drugiego człowieka, jego wolności i jego unikalnej tożsamości. Zagubienie te smutne, bo chrześcijaństwo naprawdę się nie myli, gdy głosi prawdę o szczęściodajności i sensie życia w podarowaniu się drugiej osobie. * Męstwo powinno być jedną z dróg wychodzenia z kryzysu męskości i kobiecości. Sądzę, że może być jedną ze skuteczniejszych, bo każdy pragnie być odważny. Odwaga jest w cenie. Młodzi Polacy muszą porzucić lęk przed byciem nie tak bogatym, jak pragną być oraz lęk przed byciem nieco w poprzek tego świata. Mężczyźni powinni odnaleźć swoją tożsamość, by być podporą dla tych, którzy są wokół nich, zwłaszcza swojej rodziny. Kobiety zaś powinny wyjść z klatki ciasno pojmowanego swojego ja, podjąć mężnie ryzyko podarowania się. Miłość opiera się także na męstwie. 1 Zob. Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współćzesnym – Gaudium et spes, 7 grudnia 1965 r., 24, https://sip.lex.pl/akty-prawne/akty-korporacyjne/konstytucja-duszpasterska-o-kosciele-w-swiecie-wspolczesnym-286768068 (dostęp: 16.08.2024 r.). Nawigacja wpisu A wam w głowie tylko krzywda – A. Leszczak Pożegnać nieprzywitanych. Dzień Dziecka Utraconego