Utarło się przekonanie, że prawica umacnia się przez podział. Choć powstało jako ironiczna reakcja na coraz to nowe organizacje tworzone z rozpadu istniejących, przyjęliśmy to jako pewną normę. Trudno nawet sobie wyobrazić sytuację przeciwną – łączenie się grup o podobnym profilu – a jeśli się zdarzy, traktowana jest jako „wrogie przejęcie”. Tym oto sposobem istnieją w Polsce setki, jeśli nie tysiące zrzeszeń, które powstały przede wszystkim ze względu na niesnaski, a nie realną potrzebę. Co więcej, im mniejsza i bardziej wyspecjalizowana grupa, zazwyczaj mniej chętnie współpracuje z innymi, zamykając sobie możliwości. Taki układ mógł mieć sens, gdy prawica była w naszym kraju po stronie dominującej. Gdy nowe twory powstawały jak grzyby po deszczu, przyciągając dziesiątki, a nawet setki osób, a podziały dawały motywację do poszukiwania nowych dróg działania, a czasem pozwalały się odciąć od nieco skompromitowanego poprzednika. Już nie jest pięknie Nim się jednak obejrzeliśmy, czasy się zmieniły. Idee prawicowe nie są już wiodącymi zarówno w polityce, jak i w zwyczajnym, szarym życiu ludzi. Przyczyn tego jest wiele. Po 89 roku pragnęliśmy jak najszybciej „dogonić Zachód”. Te szczęśliwe krainy kojarzyły się z powszechnym dobrobytem, wyższym poziomem życia, pełnymi półkami w sklepach i bezpieczeństwem finansowym. Gonimy więc króliczka, cieszymy się, gdy Polska jest „zieloną wyspą”. Owe społeczne pragnienie zostało jednak w praktyce zredukowane do kwestii ekonomicznej z niewielką domieszką „dobrze działającego państwa”. Nie pragnęliśmy dążyć za ideami zachodnimi – bo właściwie ich nie było. Przez kilkadziesiąt lat nieszczególnie nas obchodziły, aż do czasu próby narzucenia prawa dotyczącego migrantów, aborcji, sformalizowanych związków homoseksualnych czy ekologii. Nie pielęgnując swoich wartości, staliśmy się jak jałowa ziemia, która poddana pod troskliwą rękę ogrodnika, jego ziarna i nawozy wydaje plony takie, jakie sobie zażyczył. Daleko idące stwierdzenie? Być może, jednak czy istniały w Polsce wielkie idee, projekty dotyczące przemiany myślenia, działania, życia wywodzące się od prawicy? Skupiano się co najwyżej na konserwatyzmie – obronie tego, co już znane i uznawane za dobre – co nieodmiennie kończy się tak samo: powolną przegraną (pisałam o tym więcej w tym tekście). Nawet Kościół nie ma energii ani siły przebicia, by być ważnym i poważanym głosem kształtującym debatę publiczną, ograniczając się do najwyżej do pisania listów odczytywanych w niedziele i gorących apeli. Jesteśmy więc w sytuacji, gdy Polska nie jest już krajem prawicowym. Rządzona przez liberałów, z ustawami uderzającymi w kolejne strefy życia społecznego, wycofująca się z podejścia prospołecznego i socjalnego (troska o słabszych jest w pełni katolicka!). Tymczasem wiele organizacji z tej strony sceny politycznej zachowuje się tak, jakby wciąż to ona nadawa ton. Pozwalamy sobie na wzajemne obrażanie się i pielęgnowanie urazów. Smutną normą jest bojkotowanie wydarzeń czy projektów, bo strona organizująca nie w pełni popiera metody działania strony zaproszonej, a brak zgody na zmianę zasad pod tych drugich skutkuje zerwaniem kontaktu. Rzecz jasna, zdaję sobie sprawę z tego, że istnieje część grup, z którymi w praktyce działać się nie da, bo bądź to przejmą to wyłącznie dla siebie, bądź to są tak miałkie i niesprawne, że pożytek z nich żaden. A na lewo… Prawica się (raczej) dzieli, a jak z lewicą? Tu sytuacja jest nieco bardziej złożona. Istnieją znaczące i stabilne ośrodki – od dziennikarskich, przez prawne, artystyczne, na działających lokalnie skończywszy. Niektóre tracą na znaczeniu, inne zyskują. Zdarzają się awantury, oskarżenia o defraudację środków, molestowania i gwałty. Na prawicy lubimy się śmiać ze szczególnie źle prezentujących się i niemądrze wypowiadających się osób, przez co powstaje mylne wrażenie, że ludzie ci generalnie nie prezentują sobą wysokiego poziomu, a więc i skuteczności. Obserwacja i doświadczenie uczy jednak, że to owszem medialna, ale skrajność, mimo istnienia której zmiany zachodzą zgodnie z ich zamiarami. Nie mogą nam umknąć wiecznie wojny postaw bardziej radykalnych z tymi spod sztandaru „umiarkowanego postępu w granicach prawa”. Dokładnie analizowane są konflikty między klasycznymi feministkami a tymi pro-trans w sprawie tego, kto może brać udział w kobiecych sportach zawodowych, czy też odnośnie prostytucji. Obie strony zaciekle bronią swoich racji, a wygrana jest raz po jednej, raz po drugiej stronie. Jednak niezależnie od wyniki tego starcia dochodzi do przesunięcia okna Overthona. Społeczeństwo stopniowo przyzwyczaja się do kolejnych przesunięć tego, co jest dozwolone, a następnie pożądane. Często ma to miejsce przez reakcję szokową: na jaw wychodzi coś zupełnie niedozwolonego, a nawet niewyobrażalnego dla większości, po czym następuje „cywilizowana i kulturalna dyskusja”. W jej toku zostaje ustalony konsensus zazwyczaj nie tak daleko idący jak pierwotny pomysł, jednak i tak zmieniający postrzeganie świata, a nawet prawo. Tak było w przypadku „Margota”, fizycznym ataku na furgonetkę, starć z policją, wieszania tęczowych flag i innych ekscesów, które przez lewicowe autorytety perfekcyjnie wytłumaczone, czy też podawania blokerów dojrzewania i operacji ingerujących w płciowość u dzieci w UK i Skandynawii. Przykłady można mnożyć, efekt jest ten sam: za normalne uznaje się coś, co powinno powodować słuszny gniew. Przeciwników określa się odpowiednim mianem (homofobów, transfobów, szowinistów, rasistów, faszystów…). W wielu kręgach takie obelgi mają tak dużą siłę oddziaływania i skutki, że bez bardzo silnego przekonania o swojej racji, a nawet pomocy prawnej wybiera się milczenie. Na co nam to wszystko? Na prawicy próżno szukać podobnego trendu. Jesteśmy generalnie dużo silniej przywiązani do swoich zasad i prawd, a każda większa różnica w poglądach i działaniu wywołuje odruch odrzucenia. Prędzej wyśmiejemy, niż dopytamy czy poszukamy wspólnych punktów. To pochodna naszego podejścia do prawdy – skoro jest tylko jedna, inni muszą się z definicji mylić. Do tego różnice są zarówno na poziomie społecznym, jak i ekonomicznym. Na lewicy zdecydowana większość jest liberalna ekonomicznie, solidarystów można policzyć na palcach jednej ręki. Nie znaczy to jednak, że nie istnieją, a należy do nich choćby Nowy Obywatel, z którego redaktorem naczelnym Remigiuszem Okraską Nowe Kształty nagrały wywiad. Kończąc przerwę reklamową – prawica ma w sobie cechy od początku predysponujące ją do uznania swoich poglądów i działań jako jedynych słusznych. Nie neguję tu istnienia obiektywnej prawdy, ale proponuję zastanowienie się nad tym, jak daleko ona sięga. Poza szczególnymi przypadkami jawnego działania na szkodę, wiele grup ma bardzo zbieżne poglądy i cele. I to nad na nich warto się skupić. Skoro jesteśmy w defensywie, nie wypada wybrzydzać. Mniej „najmojszej racji” i „jedynych słusznych podejść”, więcej chęci zrozumienia. A także zastanowienia się, czego właściwie chcemy? O co walczymy, na rzecz czego działamy? Konieczność zrewidowania, a czasem nawet dokładnego określenia celów będzie odżywcze. Jeśli będziemy dalej trwać w swoich oblężonych już nie twierdzach, a chatach, poobrażani na siebie, nawet nie zauważymy, jak wiele tracimy. Nawigacja wpisu Być wolnym. Jak nie stać się osłem? Pożegnać nieprzywitanych. Dzień Dziecka Utraconego