Kalendarium obfituje w liczne, mniej i bardziej znane święta. Jedne są zabawne, inne zupełnie poważne. Dokładnie w połowie października obchodzone jest jedno z tych, które w obliczu bólu odbierają mowę. Dzień Dziecka Utraconego został ustanowiony, by wyrazić wsparcie rodzicom dzieci, które zmarły przed urodzeniem, a także w celu uświadamiania społeczeństwa. Według prawa i w rzeczywistości Dlaczego właśnie 15 października? Data wybrana symbolicznie – gdyby ciąża zaczęła się w pierwszy dzień roku (licząc „po ginekologicznemu”, nie od zapłodnienia), poród przypadłby właśnie na ten dzień. Po raz pierwszy był on obchodzony w 1988 roku w Stanach Zjednoczonych, a zapoczątkowała go Robyn Bear, która doświadczyła kilku poronień. Stopniowo rozprzestrzeniał się na inne kraje, w tym na Polskę, stanowiąc ważny element poszerzania świadomości społecznej. Do niedawna problem poronień (szczególnie wczesnych) i martwych urodzeń był spychany na margines świadomości, rodzice byli pozostawieni samym sobie, a otoczenie nastawione neutralnie, a często wręcz wrogo. Choć wiele jeszcze jest do poprawy, w ostatnich kilkunastu latach doszło do wielu pozytywnych zmian. Od kilku lat funkcjonuje w Polsce prawo nadające pewne prawa rodzicom dziecka zmarłego przed narodzinami. Jeśli zostanie określona płeć, mogą zarejestrować dziecko w Urzędzie Stanu Cywilnego. Jeśli jest ono zbyt małe, by można określić ją na podstawie wyglądu, konieczne są badania genetyczne, których koszt wynosi co najmniej kilkaset złotych, co muszą ponieść rodzice. Istnieje również możliwość pochówku (oraz zasiłku pogrzebowego w wysokości czterech tysięcy złotych). Matka dziecka ma prawo do skróconego urlopu macierzyńskiego, do 56 dni – jednak by zaistniał, nie może wrócić do pracy między poronieniem a rozpoczęciem tego urlopu. Jeśli rodzice nie chcą pochować dziecka, coraz więcej szpitali włącza się z pochówek zbiorowy, organizowany najczęściej przez organizacje związane z Kościołem katolickim. W przeciwnym razie ciała trafiają do odpadów medycznych i są spalane. Funkcjonuje również wiele stowarzyszeń i fundacji oferujących rodzicom pomoc po stracie, zarówno świeckich jak i kościelnych. Jak widać, prawo nie jest doskonałe, choć i tak stanowi duży krok naprzód w stosunku do wcześniejszego zupełnego braku regulacji. W swoistym limbo znajdują się ci, którzy stracili dziecko poza szpitalem (istnieje możliwość zabezpieczenia ciała dziecka również nie w placówce medycznej, jednak kto na wieść o ciąży kupuje sterylny pojemnik i duże opakowanie soli fizjologicznej?), których nie stać na badanie genetyczne, albo w stanie psychicznym tak złym, że nie są w stanie podjąć decyzji o losie ciała. Niektóre szpitale współpracują z psychologami, nie zawsze jednak dostęp do nich jest możliwy. Ojcowie są zupełnie pominięci w tym prawie, by zająć się matką dziecka muszą brać zwyczajne L4 na opiekę, o którym niewiele osób wie i które jest ograniczone czasowo. Bardzo wiele zależy również od personelu medycznego. Traktowanie roniącej jak osobę gorszej kategorii, złośliwe komentarze, brak pomocy, czy wreszcie sugerowanie, że „to nie dziecko przecież” wciąż mają miejsce. Już nie limbus Kościół katolicki od wieków poruszał problematykę dzieci zmarłych przed narodzeniem, szczególnie tego, co dzieje się z ich duszą, skoro nie zostały ochrzczone. To, że posiadają ją od samego początku nie było generalnie przedmiotem sporu. Nauczanie zmieniało się przez wieku. Święty Tomasz z Akwinu uważał, że znajdują się one w limbusie – stanie nie będącym Niebem ani Czyśccem. Tłumaczył to tym, że przez brak chrztu nie mogą dostąpił łaski uświęcającej. Nie dostąpią szczęścia wiecznego i oglądania Boga, ale również nie cierpią – co więcej, doznają przyjemności naturalnych właściwym dzieciom. Pogląd ten dominował przez stulecia, bywał też podważany ze względu na fakt miłosierdzia Bożego względem tych, którzy nie otrzymali sakramentu nie ze swojej winy. W XXI powstało kilka opinii teologicznych (Międzynarodowa Komisja Teologiczna, papież Benedykt XVI), że pojęcie limbusa było wyrazem wiary minionych czasów odnośnie możliwości zbawienia nieochrzczonych w ogólności, a nadzieja na zbawienie ich jest silna. Pewności nie mamy – należy jednak liczyć na miłosierdzie Boże. Nauczanie Kościoła daje wszystkim będącym w żałobie ogromną nadzieję. Rzecz jasna nie usuwa to straty, odejmuje jednak strach związany z tym, co się dzieje z duszą dziecka. Co więcej, jeśli trafia do Nieba, rodzina ma „własnego” pośrednika do Boga. Wychodząc z wiary w obcowanie świętych, a dziecko nim jest, można mieć silną nadzieję, że o nie zapomni o swoich bliskich. Cierpienie, ból i żal są bardzo trudnymi tematami, od których teologia katolicka nie ucieka. Nie daje też prostych odpowiedzi. Przypomina o ulotności życia, od której przez rozwój medycyny się odzwyczailiśmy, pozwala na zjednoczenie z Chrystusem w Jego męce, przypomina o tym, że nie jesteśmy wszechmocni ani panami życia i śmierci, co rodzi pokorę. Towarzyszy w procesie żałoby przez rytuały (które obecnie zanikają), sakrament namaszczenia chorych (kobieta, która straciła dziecko, jak najbardziej może go uzyskać), Msze za rodziców i dalszą rodzinę, wreszcie pochówek i możliwość celebrowania pamięci. Nie jesteście sami Cierpienie i żałoba są stanami, które muszą zostać przeżyte, przetrawione, by móc wrócić wreszcie do równowagi, choć poczucie straty będzie towarzyszyło do końca życia. Rodzice i dalsze rodziny nie są jednak pozostawione samym sobie. Nie chodzi tylko o kwestie stricte prawne, wymienione na początku tekstu – choć są one cenne i jeśli jest taka możliwość, to warto z nich skorzystać. W wielu miejscowościach funkcjonują zbiorowe groby lub pomniki dzieci utraconych, a 15 października są organizowane Msze święte lub nabożeństwa (zestawienie takich wydarzeń znajduje się na przykład tutaj). Pożegnanie dziecka jest ważnym elementem procesu żałoby. Wiele osób, którym nie było dane pochować ich dzieci mówi, że taka symboliczna ceremonia wiele im dała – nawet, jeśli poronienie miało miejsce wiele lat wcześniej. W wielu miejscach połączone jest to ze spotkaniami takich rodziców czy konferencjami. Wsparcie obywa się nie tylko w tej jeden dzień w roku. Inicjatywy pomocy rodzicom, prowadzone przez liczne organizacje świeckie i kościelne, funkcjonują w wielu miastach (niestety, tereny wiejskie są praktycznie pozbawione dostępu do nich). Doradzają w sprawach formalnych, prawnych, oferują porady psychologiczne (jednorazowe lub długookresowe, również grupowe), duszpasterskie. Pewnym problemem jest to, że takie organizacje nie mają możliwości szerokiego reklamowania się, polegają często na „poczcie pantoflowej”, przekazywaniu w szpitalu, od księdza czy innej życzliwej osoby. Internet wiele pomógł, a na hasło „pomoc rodzicom po stracie <miasto>” wyszukiwarka usłużnie podpowiada. Punktem końcowym zawsze jest konkretna osoba przeżywająca stratę. Bezcenność życia objawia się w takich chwilach z całą mocą, świadomość człowieczeństwa i godności tej malutkiej osoby niezależnie od jej wieku stają się oczywiste, wręcz namacalne. Tu nie ma miejsca na dywagacje, próby pocieszania, że to „jedynie zlepek komórek”. Rodzicom i całej ich rodzinie należy się cierpliwość, delikatność i zrozumienie. Często spotykają się z podejściem zupełnie innym, od znieczulicy do obwiniania. Oby ten dzień, choć tylko jeden w roku, wyryje nam w pamięci szacunek dla życia na każdym etapie. Nawigacja wpisu Nim się wszyscy poobrażamy – A. Leszczak Wymaszerujemy sobie niepodległość? – A. Leszczak