Zdaniem Georgesa Sorela mit jest pewnego rodzaju politycznym dogmatem, faktem przyjmowanym bez użycia rozumu. W micie najważniejsza jest nie jego treść, a rola. Soreliański mit, jak poucza Carl Schmitt, nie jest niczym w rodzaju nowożytnej utopii. Nie reprezentuje żadnego programu politycznego z wizją odnową społeczeństwa i świata. Mit jest wytworem irracjonalizmu. Można go porównać do pięknego, wyczekiwanego, spontanicznego wyobrażenia – to raczej wizja mistyka, niż scholastyczny traktat. Mit polityczny nie pozwala narodowi ustalić planu działania, pełni on raczej rolę czegoś, co napełnia go entuzjazmem i wiarą we własną siłę. Tym samym w zamyśle jakościowo zmienia on sposób bycia narodu, sprawia, że staje się on „natchniony”. Zdaniem Theodora Adorna i Maxa Horheimera mit jest owocem oświecenia, próbą poradzenia sobie z pustką, która wyrosła po postępującej, sceptycznej krytyce pewności zastanej rzeczywistości. Po zanegowaniu pewności czegokolwiek, pojawia się pokusa, by „wszystko stało się możliwe”, jeśli jest tylko w stanie nadać życiu sens. W życiu politycznym funkcję tę spełnia mit. Przypomina on w pewnym sensie symbol w ujęciu Carla Gustava Junga. Oznaką jego wyczerpania jest jednoznaczne ustalenie jego znaczenia. Jest przedmiotem wciąż poznawanym, a nie poznanym. Mit, który zostanie encyklopedycznie zdefiniowany, jest mitem martwym. Wydaje się, że nie każdy historyczny przejaw reprezentacji jest podobny do mitu. Reprezentacja strony postępowania przed sądem czy reprezentacja przedsiębiorstwa w obrocie handlowym są zupełnie inne od współczesnej reprezentacji politycznej. Relacja między reprezentowanym i reprezentantem może wiązać się z faktyczną odpowiedzialnością: przede wszystkim reprezentowany może odwołać swojego reprezentanta, jeśli uzna, że jego działania go nie zadowalają. Podobnie zupełnie różna była dawna reprezentacja polityczna w Królestwie Polskim. Istotne znaczenie miało wówczas pojęcie mandatu związanego: reprezentant w postaci posła był związany instrukcjami swoich mocodawców. Reprezentacja konkretnego przedsiębiorcy i konkretnej strony postępowania istotowo różni się od reprezentacji narodu. Naród bez reprezentacji pozostaje bowiem zasadniczo niemy, chyba że uznamy, że może on działać bezpośrednio poprzez branie udziału w zamieszkach, bojkot wyborów i inne działania kolektywne. Należy zadać sobie w tym miejscu pytanie: czy może on przedsiębrać te „działania bezpośrednie” bez uprzedniego uznania pewnej reprezentacji o charakterze pozaprawnym? Współcześnie w Polsce poseł korzysta z mandatu wolnego, co uwalnia go od formalnej odpowiedzialności przed swoimi wyborcami. Nie oznacza to, że nie zabiega on o ich względy, również po zwycięskiej kampanii wyborczej. Poseł nie występuje tu jednak formalnie jako reprezentant swojego okręgu wyborczego. Jego „starania” o swój okręg wyborczy, „załatwianie” dla niego pewnych benefitów itp. wynikają z jego osobistej moralności czy poczucia obowiązku. Może też wywodzić się z chęci zagwarantowania sobie reelekcji. Teoretycznie poseł nie powinien jednak zachowywać się w taki sposób, wypadałoby raczej, żeby traktował wszystkie regiony proporcjonalnie. Reprezentuje on bowiem cały „naród”, mandat konkretnego posła jest więc w sposób szczególny skoncentrowany w „jego” okręgu wyborczym. Mimo tego wielu posłów wydaje się romantycznie dążyć ku takiemu modelowi, w którym są oni osobiście zaangażowani w problemy swoich okręgów wyborczych, lobbując za nimi i organizując z spotkanie z jego mieszkańcami już po wygranej kampanii, mimo tego, że w teorii reprezentują cały naród. Problem ten nie dotyczy innego wielkiego reprezentanta politycznego w III RP – prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, który z natury rzeczy nie jest szczególnie związany z jakimś jednym lokalnym okręgiem wyborczym. W przypadku posłów gamę spekulacji, oczekiwań i „marzeń” zamykają dwa proste fakty: wyborcy z okręgu wyborczego nie mogą ani odwołać „swojego” posła, ani wydać mu żadnych wiążących instrukcji. Wydaje się, że współcześnie powinniśmy jednak szczególnie zwrócić uwagę na jawność władzy. Carl Schmitt zwracał uwagę, że sprawowanie władzy w sposób dobry wiąże się z jawnością, której najwyrazistszym symbolem jest koronacja. Odwrotnością takiego modelu są rządy tajnych klik, nieujawnionych doradców i ekspertów, niesprawujących zresztą żadnych publicznych funkcji. Współczesne demokratyczne wybory wcale nie są całkowicie sprzeczne z wizją władzy jawnej. Są one zresztą w swojej istocie raczej arystokratyczne. Jeśli trzymamy się teorii Arystotelesa, właściwe demokracji jest bowiem raczej losowanie. Nawet jeśli możliwość kontroli reprezentowanego (narodu) wobec reprezentanta (posła) jest mówiąc oględnie „efemeryczny”, to sama instytucja demokratycznych wyborów wciąż pozostaje sposobem wyboru osób, które przynajmniej formalnie sprawują rządy w państwie. Mimo, że sposób reprezentacji może nas nie zadowalać z różnych powodów, to w procesie demokratycznych wyborów wyłaniane jest pewne grono osób (elita, arystokracja) sprawujących władzę. Przez fakt pełnienia swojego urzędu z wyboru ciąży na nich pewna moralna odpowiedzialność, by troszczyć się o dobro wspólne reprezentowanego narodu. Zastanowić może tylko fakt, czy zmniejszenie liczby posłów nie sprawiłoby, że staliby się oni bardziej „publiczni”, a mniej anonimowi. Uzdrowienie reprezentacji politycznej może być niemożliwe z powodu liczbowej wielkości Narodu Polskiego. Nawet reprezentacja w dobie „demokracji szlacheckiej” funkcjonowała w czasie, gdy nie tylko Polska była zamieszkiwana przez mniejszą liczbę osób, ale tylko kilka procent z nich faktycznie dysponowało prawem głosu. Demokracja jest dobrym ustrojem dla niewielkich wspólnot. Wydaje się, że „uzdrowienie” kondycji reprezentacji politycznej wymagałoby niepozbawionej wyobraźni, kompletnej przebudowy systemu politycznego. Nic nie wskazuje na to, by miało do niej dojść. Dlatego wydaje się, że realniejszym celem jest walka o jawność władzy, zagwarantowanie odpowiednich narzędzi i instytucji, które będą zmuszać faktycznych polskich decydentów do ujawnienia się. Dlaczego jest to tak ważne? Ponieważ nie ma możliwości kontroli, weryfikacji i ukarania kogoś, kto działa w sposób zakamuflowany. Nie ma odpowiedzialności bez jawności. Jan Chmielecki Polecamy również Tomasz Orfin: Pozy i postawy – stosunek filozofa do świata spektaklu. Nawigacja wpisu W jego ranach jest nasz zdrowie – M. Kmieć Czas skończyć z liberalną demokracją