W księdze proroka Izajasza w niezwykle istotnym fragmencie – Czwartej Pieśni Sługi Jahwe (czytanej podczas Liturgii Męki Pańskiej w Wielki Piątek), słyszymy takie o to słowa: „a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53, 5d). Nie trzeba chyba wyjaśniać, jak bardzo ożywczy i prowokacyjny jest to fragment. Nasze osobiste zranienia identyfikujemy raczej jako źródło własnego cierpienia. A tu wielki prorok mówi, że w ranach Boga jest nasze zdrowie, czy jak się inaczej tłumaczy – uzdrowienie.

Pojęcie zranienia zrobiło w teologii posoborowej furorę. Słusznie przypominał nie tak dawno kard. Robert Sarah, iż zapomina się o tym, że rana jest skutkiem grzechu, własnego lub kogoś drugiego. Nie jest kategorią absolutnie wyjaśniającą nasze postępowanie i nasze życie, aczkolwiek współczesny człowiek jest bardzo wrażliwy na własne cierpienie i często stawia je w centrum swojego życia duchowego. W niniejszym tekście chciałbym podjąć refleksję nad Izajaszowym proroctwem, choć świadom, iż nie jestem w stanie uniknąć uwikłania się także w aspekty psychologiczne, spróbuję jednak wykorzystać narzędzia przede wszystkim z dziedziny teologii i szeroko pojętej duchowości katolickiej.

„Ktoś się Mnie dotknął, bo poznałem, że moc wyszła ode Mnie”

Rozpocznijmy więc teologicznie, odwołując się do historii kobiety cierpiącej na krwotok od dwunastu lat (por. Łk 8, 42-48). Katechizm Kościoła Katolickiego wiąże obraz ten z symbolem sakramentów. Dlaczego? Gdyż jak pisze św. Leon Wielki: „to, co było widzialne w naszym Zbawicielu, przeszło do Jego misteriów”[1]. Pierwszą i najważniejszą tajemnicą ran Chrystusowych jest siedem sakramentów. Wielu mistyków widziało w wypływającej krwi i wodzie z boku Chrystusowego sakrament chrztu św. i Eucharystii. Niektórzy przypisywali poszczególne rany krzyżowe do konkretnych sakramentów. Rany głowy do korony cierniowej jako symbol Chrztu Świętego, który czyni nas członkami Mistycznego Ciała Chrystusa, to jest Kościoła, którego głową jest Chrystus. Rany stóp jako symbole sakramentów posłania do tego świata – sakramentu święceń i sakramentu małżeństwa. Pierwszy uczy nas bezinteresownego daru z siebie (ofiary) dla drugiego, drugi nierozerwalności i wierności pomimo ran. Rany dłoni prawej i lewej, jako symbole sakramentów uzdrowienia – sakramentu pokuty i sakramentu namaszczenia chorych. Rana Boku Chrystusowego – przebitego serca, jako symbol Ofiary Eucharystycznej. I wreszcie, jak uczy nas św. Bernard z Clairvaux, ukryta rana ramienia – symbol sakramentu bierzmowania, to jest wzięcia krzyża (bierzma) na swoje barki z łaską Bożą. Bóg uzdrawia nas w sakramentach świętych, w Swych ranach.

Ucałuj swój krzyż

Słusznie łączymy rany Pana z Jego Krzyżem. Mamy święto Podwyższenia Krzyża Świętego, a podczas Liturgii Męki Pańskiej w Wielki Piątek adorujemy Krzyż Pana (w Polsce najczęstsza forma poprzez ucałowanie). Chrystus wzywa nas do nieporzucania krzyża (por. Mt 16, 24). A jednak w tych gestach adoracji bardzo często oddajemy cześć Panu, niekoniecznie całując krzyż własny. A to właśnie w Wielki Piątek słyszymy w lekcji Czwartą Pieśń Sługi Jahwe i Izajaszowe proroctwo o uzdrowieniu w ranach Jego. Wolimy raczej od krzyża uciec. Gdy Kościół uczy nas, by ucałować swój krzyż, łaska Pana bardzo łatwo w naszym sumieniu podaje nam do świadomości, co nim konkretnie w naszym osobistym życiu jest. Są to sytuacje, które nas bolą, których nie lubimy – są to nasze rany. To takie sytuacje, w których chcielibyśmy wciąż komentować, dowodzić swoich racji, przekonujemy wciąż siebie, że słusznie zrobiliśmy albo, że zostaliśmy skrzywdzeni. A Ewangelia uczy: jeśli jesteś odrzucony, słaby, niedoceniony – jeśli jesteś zraniony, musisz wejść w doświadczenie krzyża. W tej bezradności, w tym ogołoceniu, stajemy się zdolni do przyjęcia Łaski, jaką z tego Krzyża ofiarowuje nam Ukrzyżowany. Bóg obiecuje: jeśli krzyż przyjmiesz, obejmiesz, ucałujesz, jeśli będziesz wobec niego tak pokorny, jak wobec Mojego krzyża – będzie płynęła niepojęta dla Ciebie Moja łaska. Jest to o tyle trudne, że tego błogosławieństwa często nie zauważamy, ale ono płynie – krzyż oczyszcza nasze serce. Spróbuj ucałować ten krzyż. Nie komentuj. Nie rozmawiaj o nim. Nie żal się Bogu. Nie szukaj pociechy. Nie, że jest to złe samo w sobie, ale Bóg zaprasza nas do takiej relacji z Nim, Ukrzyżowanym. On, jak mówi o. Mateusz Stachowski OFMConv, niejako chowa się za tymi doświadczeniami i od czasu do czasu ukazuje się nam, byśmy Go tam dostrzegli[2]. Jezus mówi także, że „jego brzemię jest lekkie, a jarzmo słodkie” (por. Mt 11, 30). Nie da się inaczej podążyć za tym, Którego Umęczyli, bez ucałowania krzyża. Jak wskazuje ks. prof. Waldemar Chrostowski[3], my się nie godzimy na Boga słabego. Wciąż doskwiera nam pokusa „zejścia z krzyża”. W jakimś sensie ci, którzy szydzili na Golgocie, krzycząc: „zejdź z krzyża, a uwierzymy” (por. Mt 27, 40), dawali Chrystusowi szansę na zrzucenie z siebie „hańby słabości”. A jednak Moc Boga polega na tym, że prze do tego, co najsłabsze.

Może się w nas w doświadczeniu własnych ran pojawić się pokusa, czy nawet mocniej: uobecnić się proroctwo proroka Izajasza, który w Czwartej Pieśni Sługi Jahwe mówi: „wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic” (Iz 53, 3).  Świat zamyka oczy na Tajemnicę Męki, a i w nas w tym zagonionym świecie pojawia się chęć przymknięcia własnych. Mieliśmy i mamy Go za nic. Jaką postawę przyjmujemy w sercu wobec Ukrzyżowanego? Czy nie jest tak, że Jezus to najlepiej lekki, łatwy i przyjemny? Docenić Mękę Chrystusową? Dzisiaj powszechnie zniknęło poczucie grzechu, nie bardzo widzimy sens tej Ofiary. Współczuć? Tyle mamy własnych problemów przecież. A w Polsce tyle tych krzyży stoi, to wszystko jest takie codzienne, zwyczajne. Krzyż stracił znaczenie wielkiego symbolu. Wdzięczność? Ale kto prosił Jezusa, by to czynił – my przecież nie. A może upodobnić się? Współuczestniczyć? Nie! Nigdy… Mieliśmy i mamy Go za nic…[4]. Zakrywamy przed Nim twarz częściej, niż nam się wydaje. A jednak i to stanowi dobrą nowinę. Wszak Bóg z ostatecznego odrzucenia Jego osoby, jak uczy o. Szymon Hiżycki OSB[5], wyprowadził zbawienie rodzaju ludzkiego. I co teraz, wobec tej Tajemnicy Majestatu Bożej Miłości uczynisz, pyta się nas Bóg. Im bardziej człowiek odrzuca Boga, tym bardziej On pochyla się nad nami (por. Rz 5, 20).

Rana od drugiego[6]

Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadłszy na kolana, prosił Go: „Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić”. A Jezus, zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź oczyszczony”. Zaraz trąd go opuścił, i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: „Bacz, abyś nikomu nic nie mówił, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich”. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego (Mk 1, 40-45).

W jednym z apokryfów (Ewangelia Egerton) historia ta opowiedziana jest z pewnym dodatkiem. Trędowaty mówi do Pana: podróżowałem i jadłem z trędowatymi, i w ten sposób stałem się trędowaty. Przyjmując tę wersję za prawdziwą, musimy wpierw stwierdzić, że nie wiemy, z jakich powodów trędowaty to czynił. Czy było to rozsądne z jego strony? Czy może była to jego rodzina? Możemy przyjąć pewną prawdę o ludzkich zranieniach – bywają takie rany, które są skutkiem działania drugiego człowieka po prostu, w jakimś sensie, chodzimy z bliznami, o które się nie prosiliśmy, których nie chcieliśmy. I nie chodzi tu o ocenę moralną takiego działania, o stwierdzenie: ta rana jest spowodowana twoim działaniem, więc jesteś winny. Nie, mówimy tu o prostych faktach. Niektóre nasze zranienia są owocem działania drugiego człowieka, działania bezmyślnego, odrzucenia, działania bez miłości. Są nawet takie, które, na przykład odrzucenie, które nie są skutkiem grzechu, a jednak pozostawiają w naszym sercu głębokie rany. Często szukamy wtedy sprawiedliwości, dobrej, zdrowej. Nie zemsty. Nie chcemy karać. Mamy w sobie naturalne pragnienie, by osoba, która nas skrzywdziła, po prostu uznała tę prawdę, ale bardzo często tego nie otrzymamy. Z różnych powodów. Bo ktoś nie uważa swych czynów za zło, żyje w samozakłamaniu, boi się utraty czegoś… może nie być świadom wyrządzonej przez siebie krzywdy. Możemy poświęcić swoje życia na tropienie sprawiedliwości. Możemy także jako zranieni przyjść do Jezusa jak trędowaty.

Nie jest to proste. Szatan próbuje w naszym sercu zbudować mur, który nas skutecznie oddzieli od Pana. Trędowaci w znaczeniu fizycznym musieli być odizolowani od społeczeństwa i takie myśli podsyła nam zły duch, właśnie w naszych ranach: „jesteś nic nie wart, nikt ci nie pomoże, jeśli ta osoba nie widzi tej krzywdy – może nie masz racji, może się mylisz?; a w ogóle to, gdzie jest Jezus? Czemu on nie pomaga i pozostaje nieczuły na twój ból?”. Pogrążeni w cierpieniu i wątpliwościach, możemy dojść do demonicznego przekonania, by przestać się modlić, skoro modlitwa na nic się zdaje, nie przynosi wymiernych, widzialnych owoców, których oczekujemy. Oczekiwanie rozwiązania tej sytuacji tak jak my widzimy, może być największą barierą w przyjściu do Boga. A trędowaty łamie te społeczne konwenanse, podchodzi. Jest symbolem człowieka, którego modlitwa – trwała, cierpliwa i konsekwentna jest wartością nie dlatego, że jest piękna czy przynosi satysfakcję, ukojenie, ale dlatego, że trwa, po prostu. Była wczoraj, jest dzisiaj, będzie jutro.

Jest jeszcze drugi krok w tym dramatycznym wydarzeniu, trudniejszy. Wiara w to, że On, Pan mojej historii, może mnie uzdrowić, może użyć swojej władzy wobec mnie – grzesznika. Wszak każdy z nas ma swoje winy, nie przychodzimy do Jezusa jako bezgrzeszni. Każdy z nas może być sprawcą trądu dla innych. Ale Jego moc może odnowić w nas tożsamość Dziecka Bożego, prawdziwe oblicze, bo do tej pory często definiujemy się przez rany, które nosimy w sercu. Może to zrobić, bo my jesteśmy bezradni. W obliczu wciąż krawiących ran, ciągną się one za nami, gdziekolwiek byśmy się nie udali, gdziekolwiek byśmy nie uciekli. Gdziekolwiek byśmy się nie schowali, nasze serca od razu odkrywają to, co nas na duszy boli. A trędowaty pada na ziemię, nie chce już nigdzie uciekać, kraść swojej tożsamości od ludzi, czy zakładać maski. Zupełnie inaczej niż wielu z nas sądzi. Bóg uzdrawia zranionych, nie oczekuje, że sami się uporządkujemy, a potem przyjdziemy do Niego po pokój. Odwrotnie, najpierw On musi nas obdarzyć swym pokojem, abyśmy wraz z Nim uporządkowali swoje życie. Jezus wchodzi w nasze rany, będąc przez ród ludzki Zranionym. Nie pokonuje zła na poziomie naszych walk, naszych myśli, naszymi drogami, ale schodzi do samego dna naszych lęków, do otchłani naszych ran i tam zwycięża.

Rany Zmartwychwstałego

Gdy myślimy o ranach Chrystusowych, od razu łączymy je z Męką i Śmiercią, ale przecież, w tym stwierdzeniu, że w „nich jest nasze zdrowie”, powinniśmy natychmiast odnaleźć oblicze Zmartwychwstałego. Odnowione i uwielbione Ciało Chrystusa właśnie ze względu na człowieka, wyraża swój majestat w ranach Krzyża. Chrystus nie uważa ich za coś wstydliwego. Ba, to właśnie dzięki tym ranom uczniowie Go rozpoznają, a św. Tomasz Apostoł traci niewiarę. „Włóż swoje palce w Moje rany” (por. J 20,27) – wzywa nas poranionych Chrystus. Spójrzcie na moje rany, to Ja jestem – Chrystusa rozpoznajemy po ranach, to znaczy po widocznych znakach Miłości względem nas. Myślę, że każdy z nas, kto wyraża nieco głębszą chęć poznania konkretnego człowieka, szybko zgodzi się ze stwierdzeniem, iż piękne na sercu osoby, które spotykamy w życiu, kryją za zasłoną jakąś nutę smutku, jakiejś nostalgii, tęsknoty… coś trudnego. Po prostu – jakąś ranę. Piękne osoby to osoby, które były (są?…) głęboko zranione i wcale niekoniecznie te rany mają już uzdrowione, często są tylko zaleczone, bywają wciąż pulsujące. W tych ranach rodzi się piękno człowieka. Oczywiście nie w tym sensie, że te zranienia, których doświadczamy, są dobre, potrzebne, że trzeba ich szukać w życiu, albo ranić innych. Moc Chrystusa Zmartwychwstałego nie polega jednak na tym, że tę ranę po prostu zabliźnia machnięciem różdżki, ale on je uzdrawia, budując na nich coś pięknego, coś Bożego. Teologia katolicka zaprasza nas do tego, by przyjrzeć się swoim ranom, aby odkryć ukryte w nich działanie Bożej Łaski. Człowiek zraniony staje się wrażliwy, widzi cierpienie innych, wydaję się – głębiej rozumie rzeczywistość życia ludzkiego. Wyższym jakimś poziomem ścieżki Bożej jest ucieszenie się z tych ran, w nich jest także nasze życie, one mogą być błogosławieństwem, które Bóg rozlewa na nasze życie[7]. Bóg przez rany rozlewa błogosławieństwo także na innych, na tych, których spotykamy na swojej drodze.

Jeżeli chcemy zrozumieć tajemnicę naszych własnych ran, powinniśmy zacząć od adoracji wzorem Ojca naszej wiary – Abrahama. Gdy Abraham pada na twarz przed Panem, który nawiązuje z Nim relację, natychmiast On dotyka jego najgłębszego zranienia – brak dziecka z żoną, którą bardzo miłował. Nasze rany są często drogą do Pana, do nawiązania relacji z Nim, rozwijania tej relacji. Często zbliżamy się do Boga właśnie w naszej słabości. Nie w tym sensie, że grzech jest dobrą drogą dojścia do Stwórcy, ale im mocniejsza z Nim więź, tym mocniej zauważamy i rozumiemy nasz grzech, nasze słabości, nasze rany. Każdy z nas ma własne, inne. Bogu Wszechmogącemu to zupełnie nie przeszkadza. On błogosławi naszą słabość i On ofiarowuje nam swe obietnice. Abrahamowi ofiarował syna i dał obietnicę pokoleń od niego się wywodzących. Upodobniając się do Jego Krzyża, doświadczamy tego, jak nasze rany zaczynają jaśnieć Chwałą Pańską. Abraham nie złorzeczył Bogu, lecz coraz mocniej zbliżał się do Boga. Rany są różne, niektóre słodkie, inne gorzkie. Nasze rany są pomostem do Nieba, trampoliną do wewnętrznego życia Trójcy Świętej. To, co w nas mocne i niezawodne tak mocno nas z Bogiem nie wiąże[8].

On nas zranił. On to nas pobił

Chodźcie, powróćmy do Pana! On nas zranił i On też uleczy, On to nas pobił, On ranę zawiąże. Po dwu dniach przywróci nam życie, a dnia trzeciego nas dźwignie i żyć będziemy w Jego obecności. Dołóżmy starań, aby poznać Pana; Jego przyjście jest pewne jak świt poranka, jak wczesny deszcz przychodzi On do nas, i jak deszcz późny, co nasyca ziemię (Oz 6, 1-3).

Kolejne, niesamowite słowa, tym razem stanowiące czytanie podczas jutrzni w Wielką Sobotę. Wyrażają chyba wszystkie poruszone wyżej wątki – Rany Chrystusa Ukrzyżowanego, Zmartwychwstałego, uzdrawiające nasz byt. Jest jeden dodatek. Ozeasz mówi bowiem: On nas zranił. On to nas pobił. Jak Jakubowi, któremu wywichnął biodro, wyzywając go zresztą wcześniej na ring[9]. Jak wielką tajemnicą jest ludzkie życie i Boże działanie w nim, by je pojąć. O. Szustak twierdzi, że Bóg pozwala, by nam się życie posypało (używa tu słów okopać i ognoić), gdy już nic nas nie rusza, wyrażając tym samym zaufanie, że zamiast się oddalić od Niego, znajdziemy Jego miłosierdzie[10]. Niewątpliwie potrzebujemy szaty pokory, by wpierw uklęknąć przed Tajemnicą.

Polski jezuita mówi: „Ozeasza rozumiem tak, że nie ma momentów, sytuacji i spraw w naszym życiu, które są niepotrzebne i muszą być przegrane. Są za to momenty trudne i nieprzyjemne, takie, które mogą sprawić, że poczujemy się źle – na przykład zranienie, pobicie, poczucie odrzucenia. To wszystko w naszym życiu jest obecne”[11]. Rany zapraszają nas do głębszego poznania siebie i Boga. Droga wiedzie poprzez nie tylko ucałowanie i przyjęcie rany, ale kontemplację jej. Warto wpierw zapytać się siebie, swego połamanego serca, często rozstraszakanego przez kogoś drugiego, czy rana ta dotyczy relacji, która obiektywnie była zła, była nie budowana na Bogu, czy też jednak na Nim, wiązała się z dobrą i czystą miłością. Trzeba każdą ranę oderwać od siebie i zanurzając we Krwi Ran Jego, przenieść na poziom relacji z Bogiem, odnieśc do Niego. Okaże się, że wiele naszych zranień przynosi nam zakończenie jakiegoś konkretnego zła w naszym życiu (choć i tak boli). Są jednak takie, które odniesione do Niego, okazują się szczególnie piękne i dobre, szczególnym źródłem naszej życiowej siły, bo wiążą się z czymś, co było dobre, Boże, a zostało zakończone. Wtedy odzywa się św. Paweł, który w liście do Filipian, przypomina, że życie z Bogiem trwa pomimo tej rany. Pisze: „dla mnie bowiem żyć to Chrystus – a umrzeć to zysk” (Flp 1, 21). Chrystus zwłąszcza te rany uzdrawia swoją obecnością: „kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa” (Łk 9, 24). Dziś może nie potrafimy tego zobaczyć, zbyt krwawimy, ale możemy uwierzyć Słowu, które daje życie. I stanąć do tej walki, jak Jakub.

Tajemnica ludzkich ran i uzdrowienia w ranach Chrystusa to tajemnica budowania, tego co mocne i przetrwa na wieki, przez naszego Stwórcę w nas na tym, co słabe i chwiejne[12]. „Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe” mówił czeski poesta Vladimir Holan. To co w nas najbardziej stabilne to nasza chwiejność, podatność na zranienie i… krwawienie. I to właśnie w tym miejscu, gdy wydaje się, że Boga nie ma lub że nas opuścił, On najmocniej działa swą łaską. Przypomnijmy sobie postać Eliasza, wielkiego proroka, który nie bał się możnych i przez krótych Bóg działał cuda. Bóg mówi: „Odejdź stąd i udaj się na wschód, aby ukryć się przy potoku Kerit, który jest na wschód od Jordanu. Wodę będziesz pił z potoku, krukom zaś kazałem, żeby cię tam żywiły” (1 Krl 17, 3). Znów przedziwne słowa. Z jednego strony Pan umacnia go do czynienia wielkich cudów, a gdy powraca w Izraelu kult pogaństwa za króla Achaba, Pan… na jakiś czas prosi swego proroka, aby się ukrył. Te przedziwne drogi pańskie, zupełnie inne niż drogi człowieka (por. Iz 55, 8-9). Wpierw zatem Bóg sprawił, że Eliasz wystąpił przeciw królowi, a potem kazał mu się ukryć. I tam nad potokiem Kerit prorok otrzymuje Boże błogosławieństwo. W kraju zaczyna się susza, a Eliasza karmią i to jak na tamte czasy wykwintnie, kruki przysłane przez Boga. Ma też dostęp do świeżej wody. Jeśli Pan, może dla naszej pokory, prosi nas by się wycofać, by „po ludzku stracić twarz”, to jako ludzie powinniśmy okazać posłuszeństwo. Podobnie w Ewangelii, Chrystus obiecuje błogosławieństwo tym, którzy się smucą, płaczą, łakną sprawiedliwości (por. Mt 5, 3-11). Błogosławieństwo jest dane zwłaszcza w czasie utrapienia, w czasie cierpienia. Zazwyczaj oczekując Bożego błogosławieństwa, oczekujemy Jego interwencji na naszą korzyść, to jest, oczekujemy, że wszystko się ułoży, tak jak nam się wydaje, że będzie dla nas najlepiej. Mówimy sobie: Bóg mi pobłogosławił – to znaczy, spełnił moje oczekiwania. A Bóg działa chyba trochę inaczej. Łaska płynie pośród doświadczeń. W tych brakach i przeciwnościach, Pan nas nie zostawia.  O. Mateusz Stachowski OFMConv mówi, że warto zdobyć się na „szaleństwo wiary” i odczytać przeciwności i zranienia jako zapowiedź Bożego błogosławieństwa, przyszłej interwencji Boga absolutnie na naszą korzyść[13]. Warunek jest ten sam, posłuszeństwo i zaufanie wobec Jego obietnic, Jego Słowa. Nasze rany drogą Bożego błogosławieństwa, a „w Jego ranach, jest nasze uzdrowienie”.

Więcej artykułów autora przeczytasz pod linkiem.

[1] Katechizm Kościoła Katolickiego, Poznań 2022, s. 281, 1114.

[2] Zob. o. M. Stachowski OFMConv, Odjudaszowanie serca: Wielki Piątek 2023, https://www.youtube.com/watch?v=mGn3dz4JSBQ&list=PLJG-_kkCHAJT5uJy-zaTPQl1HI2faPoaK (dostęp: 2.07.2024 r.).

[3] Zob. ks. prof. W. Chrostowski, W Jego ranach jest nasze uzdrowienie, https://www.youtube.com/watch?v=7WaISdIc4xs&list=PLJG-_kkCHAJT5uJy-zaTPQl1HI2faPoaK&index=6 (dostęp: 2.07.2024 r.).

[4] Zob. o. M. Nowak OFMConv, Wielki Post 2024: odcinek 45, https://www.youtube.com/watch?v=-Vn-ubFbkSc (dostęp: 2.07.2024 r.).

[5] Zob. o. S. Hiżycki OSB, W Jego ranach jest nasze zdrowie (3) Rekolekcje wielkopostne, https://www.youtube.com/watch?v=ZqcV_OW8pFQ&list=PLJG-_kkCHAJT5uJy-zaTPQl1HI2faPoaK&index=5 (dostęp: 2.07.2024 r.).

[6] Zob. o. M. Stachowski OFMConv, Trąd, dwa kroki i tożsamość: Daję Słowo – VI B – 11 II 2024, https://www.youtube.com/watch?v=LEQIiSLv_CU&list=PLJG-_kkCHAJT5uJy-zaTPQl1HI2faPoaK&index=2 (dostęp: 2.07.2024 r.).

[7] Zob. o. A. Szustak OP, [NV#043] Blizny na sercu [PL/ENG], https://www.youtube.com/watch?v=5BMsdlqUTBw (dostęp: 4.07.2024 r.).

[8] Zob. o. S. Hiżycki OSB, W Jego ranach jest nasze zdrowie (2) Rekolekcje wielkopostne, https://www.youtube.com/watch?v=GkRa1b6iUTo (dostęp: 4.07.2024 r.).

[9] Por. Rdz 32, 26; M. Kmieć, Walka z Bogiem ścieżką wiary, https://www.noweksztalty.pl/walka-z-bogiem-sciezka-wiary-m-kmiec/ (dostęp: 5.07.2024 r.).

[10] Por. A. Szustak OP, CNN [#279] Kiedy Bóg pozwala, żeby rozwaliło Ci się życie?, https://www.youtube.com/watch?v=AVA3j1DnRkU (dostęp: 5.07.2024 r.).

[11] ks. G. Kramej SJ, Oz 6, 1 to moje Słowo na Wielki Post! Otrzymaj słowo dla siebie!, https://deon.pl/wiara/rekolekcje-wielkopostne/oz-61-to-moje-slowo-na-wielki-post-otrzymaj-slowo-dla-siebie,511368 (dostęp: 5.07.2024 r.).

[12] o. S. Hiżycki, W Jego ranach jest nasze zdrowie (1) Rekolekcje wielkopostne, https://www.youtube.com/watch?v=emnXr-0Pexs (dostęp: 5.07.2024 r.).

[13] o. M. Stachowski OFMConv, Ucieczka i błogosławieństwo: Po X 2, https://www.youtube.com/watch?v=Nr97kICy1Sc (dostęp: 5.07.2024 r.).