Ostatnio do refleksji skłoniła mnie scena walki patriarchy Jakuba z Bogiem, z aniołem, z Kimś opisanym jako tajemniczy i nieznany. Myślę, że to zmaganie jest jednym z najistotniejszych elementów życia wiarą chrześcijańską i z tego powodu postanowiłem przyjrzeć się bliżej ludzkiemu, w znaczeniu pozytywnym, zmaganiu ze Stwórcą. Obrałem za przewodników proroka Izajasza, naprzykrzającą się wdowę opisaną przez ewangelistę Łukasza oraz oczywiście samego syna Izaaka. W skrócie chciałbym przybliżyć nieco temat walki z grzechem, modlitwy walki oraz coś, co nazwałbym koniunkcją: pragnień, zaufania i Bożego błogosławieństwa.

„Wasze grzechy jak śnieg wybieleją”

Już w pierwszym rozdziale Księgi proroka Izajasza czytamy piękny poemat przeciwko obłudzie religijnej, złożony, bym powiedział, z takich luźno ze sobą powiązanych przypadków. Łączy ich jedno – hipokryzja wiary, którą dziś często w Kościele nazywamy szumnie toksyczną, tudzież niezdrową pobożnością. I tak, Izajasz gani choćby składanie ofiar przez osoby, które nie chcą się nawrócić i nie słuchają Głosu Pańskiego. Padają tam ostre mocne słowa: „Nienawidzę całą duszą waszych świąt nowiu i obchodów” (Iz 1, 14a), czy: „Gdy wyciągnięcie ręce, odwrócę od was me oczy” (Iz 1, 15a). Lekarstwem na to ma być: „Obmyjcie się, czyści bądźcie! Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu! Przestańcie czynić zło! Zaprawiajcie się w dobrem! Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie!” (Iz 1, 16-17). Poemat ten, co trzy lata czytany jest u progu Wielkiego Postu. Jest on wezwaniem do życia prawdziwą wiarą i właśnie wtedy, jakby po wyrzutach Boga wobec Izraela i wezwaniu do nawrócenia, padają te ożywcze i niesamowite słowa: „Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! – mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją” (Iz 1, 18). To jest pierwszy wymiar walki, do której, jak słyszymy, sam Pan nas wzywa i zaprasza. Mówi: chodźcie, wiedźcie ze mną spór! Czego dotyczy ten spór? Naszego grzechu i naszych słabości. Z jednej strony Izajasz w ostrych słowach gani hipokryzję, z drugiej wzywa do nawrócenia, ale ten poemat bez tego jednego zdania byłby hymnem jakiejś skrajnej beznadziei. Dlaczego? Jak uczy Kościół, człowiek został w wyniku grzechu pierworodnego w swej naturze zraniony i dzięki łasce Bożej przekracza tę starą naturę, żyjąc Duchem Świętym. Bez tej łaski, my jedynie będziemy zmagać się z moralnością, pozostając więźniem Prawa i żyjąc perspektywą zmierzania ku piekłu. Stąd Pan przypomina: nasze grzechy jak śnieg wybieleją dzięki Jego działaniu. I właśnie dlatego codziennie w Modlitwie Pańskiej – Ojcze Nasz mówimy: „I nie wódź nas na pokuszenie Panie”; nie wódź nas, bo tylko Ty masz ostatnie słowo w sprawach naszej pokusy i naszego grzechu. Nie mówimy tym samym, że Bóg pcha nas ku złu, lecz to, że On może je zatrzymać. Przy czym mamy tutaj przedziwne Boże działanie. Bóg nie przychodzi, przynajmniej w tym poemacie, jak święty Mikołaj, czy czarodziej Gandalf, który machnie różdżką i grzech zniknie. Przeciwnie, Bóg zaprasza nas do sporu, który ma być naszym wyzwoleniem, nawróceniem i przemianą.

Wejdźmy w temat trochę głębiej poprzez jeszcze jeden, przepiękny poemat Izajaszowy, który z kolei raz na trzy lata czytany jest w pierwszą niedzielę Adwentu: „Oto Ty zawrzałeś gniewem, bo grzeszyliśmy przeciw Tobie od dawna i byliśmy zbuntowani. My wszyscy byliśmy skalani, a wszystkie nasze dobre czyny jak skrwawiona szmata. My wszyscy opadliśmy zwiędli jak liście, a nasze winy poniosły nas jak wicher. Nikt nie wzywał Twojego imienia, nikt się nie zbudził, by się chwycić Ciebie. Bo skryłeś Twoje oblicze przed nami i oddałeś nas w moc naszej winy. A jednak, Panie, Ty jesteś naszym Ojcem. My jesteśmy gliną, a Ty naszym Twórcą. Wszyscy jesteśmy dziełem rąk Twoich. Ty, Panie, jesteś naszym Ojcem, Odkupiciel Nasz – to Twoje imię odwieczne. Czemu, o Panie, dozwalasz nam błądzić z dala od Twoich dróg, tak iż serca nasze stają się nieczułe na bojaźń przed Tobą? Odmień się przez wzgląd na Twoje sługi i na pokolenia Twojego dziedzictwa. Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił – przed Tobą zatrzęsłyby się góry. Zstąpiłeś: przed Tobą zatrzęsły się góry. Ani ucho nie słyszało, ani oko nie widziało, żeby jakiś bóg poza Tobą czynił tyle dla tego, co w nim pokłada ufność. Obyś wychodził naprzeciw tym, co radośnie pełnią sprawiedliwość i pamiętają o Twych drogach”.

Wydaje się, że w naszym Kościele wiele spraw wiary bardzo zbanalizowaliśmy; sprowadziliśmy pobożność do prostych regułek, które wystarczy wykonywać, by dostać się do nieba. W taki sposób rozpoczyna omówienie tego fragmentu o. Adam Szustak OP, na którego kazanie w tym akapicie się powołam. Zadajmy sobie pytanie, które wprowadzi nas w walkę z Bogiem, pytanie do wierzących: czy przestrzegając z grubsza, przynajmniej w chęciach, Dekalog, modląc się codziennie i korzystając z sakramentów regularnie – mamy poukładane, miłe i przyjemne życie? Skąd bierze się takie spłycanie świata wiary w komentarzach internetowych? Tyle pytań o przestrzeganie przykazań, czy korzystanie ze spowiedzi świętej pojawia się przecież pod postami o pękniętym sercu kogoś, komu właśnie załamało się życie? Czy na dramat ludzkiego życia można udzielić tak prostej odpowiedzi, jak: „najważniejsze byś chodził na Mszę i przyjmował sakramenty”…? Gdy głębiej wchodzi się w słowa Izajasza, spotyka się ludzki dramat i siłę wiary na zupełnie innym poziomie. Co mówi prorok? „Czemu Panie dozwalasz nam błądzić z dala od Twoich dróg, tak iż serca nasze stają się nieczułe na bojaźń przed Tobą”? W życiu wiarą są takie sytuacje, gdy człowiek naprawdę kocha Boga, ale jednocześnie grzeszy; bojaźń pańska, lęk przed piekłem znika, a serce pozostaje głuche na wszelkie Boże natchnienia. I stąd wyrzut, spór: „Czemu Panie na to pozwalasz?”. Czemu Wszechmogący Bóg nie chce usunąć z naszego życia grzechu, który doprowadza nas do rozpaczy? Odpowiedzią, jak mówi polski dominikanin, nie jest stwierdzenie, że najważniejsze jest, by robić dobre uczynki (choć św. Piotr słusznie powie: „miłość przykrywa wiele grzechów” [1 P 8b]). Izajasz z pełnym realizmem mówi niezwykle twardo: „my wszyscy byliśmy skalani, a wszystkie nasze dobre czyny, jak skrawiona szmata”. Jego dobre czyny to nieczyste śmieci, można je co najwyżej wyrzucić, spalić, nie mają ani mocy, ani znaczenia w tym oddaleniu się od Boga, w tym ludzkim dramacie. Czasem człowiek czuje, że Bóg jest tak blisko niego, a jednocześnie on sam jest tak daleko. Paradoksalny stan jakiejś niemożności komunii takiej, jakiej pragniemy.
Zmaganie się z grzechem, zwłaszcza takim trudnym, nałogowym, nad którym rzadko odnosimy zwycięstwo, jest prawdziwym cierpieniem, tak silnym, że w naszym sercu przysłania często całą naszą miłość i dobro, które czynimy na co dzień. To dramatyczne napięcie w życiu. I pojawia się Boże wezwanie: „cierpisz z powodu grzechu? – przyjdź, by wieść ze Mną spór, przyjdź, bo wierzysz w to i wiesz, że Ja – Twój Ojciec mogę to pokonać”. W centrum walki duchowej stawiamy wiarę we wszechmoc Bożą, a nie grzech i własne cierpienie. My oczywiście zazwyczaj nie toczymy wielkich bojów, jak św. Franciszek z Asyżu, który chcąc pokonać w sobie ducha nieczystości, rzucił się w kolczaste krzaki, w tym przypadku nieprzysłowiowo, ale realnie walczył z grzechem do krwi. Ale o co chodzi prorokowi Izajaszowi? Ten spór prowadzi do słów pełnych nadziei: „Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił, tak żeby się góry zatrzęsły!”. Rozedrzyj Panie niebiosa – (rorate caeli desuper) – zstąp i przyjdź w moje życie, tak by się góry zatrzęsły. O tym jest ten spór z Bogiem, gdy z wiarą i mocą mówimy Mu, że bez Niego nic się nie uda, że ja sam wszystkiego po ludzku nie uporządkuję. Zamiast walczyć z grzechem i czynić go centrum swojego życia duchowego, wolę stoczyć walkę z Bogiem, aby stanął po mojej stronie i ten grzech zniszczył. Zatem nie lukrujmy się duchowym pocieszeniem, jednym czy drugim nabożeństwem, które przysłoni zwłaszcza na zewnątrz, rozdarte serce. O. Adam mówi: „szarp się z Bogiem, szarp się ze swoim życiem, nie gódź się na swoją ciemność, na to, że nie widzisz światła i nadziei”. Trzeba rozrywać niebiosa, zgodnie ze słowami Chrystusa: „Królestwo Boże doznaje gwałtu, a zdobywają je ludzie gwałtowni” (Mt 11, 12).

„Wierzycie, że mogę to uczynić?”

Jednym ze sposobów szarpania się z Bogiem jest modlitwa walki. W chrześcijaństwie mówi się, że modlitwy uczymy się aż do śmierci i nigdy w formie nie jest dla nas w pełni zadowalająca. My nie potrafimy się modlić, ale modlitwa walki, polega na tym, że pomimo wszystko wciąż się modlimy. Odwołajmy się do jednej z Chrystusowych przypowieści: „Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: «W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: ‘Obroń mnie przed moim przeciwnikiem!’. Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: ‘Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie’». I Pan dodał: «Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?»” (Łk 18, 1-8).

Jednym z najważniejszych pytań, jakie stawiamy sobie jako ludzie wierzący, brzmi: kim jestem? To pytanie, do którego trzeba się dobijać, to jest walka, zmaganie z samym sobą. Może jest to najważniejsza walka z Bogiem jaką musimy stoczyć. Często pytamy się Go: co mam czynić? Ale – nie kontaktujemy się z Bogiem, lecz z wyobrażeniem ludzi, którzy mają o nas wyrobione zdanie i nakładają na nas presję. Te wyobrażenia są bardzo silne i nam się często wydaje, jak twierdzi D. Wojda, że Bóg patrzy na nas tak samo. Niby modlimy się, jak należy, a wciąż wierci nas coś w głębi serca. Jezus przyrównuje Boga do złego sędziego. Czasami, jak przekonuje autor Pogłębiarki, trzeba pójść na modlitwę z gniewem (w cudzysłowie tak, „jakby Bóg nie był po naszej stronie”), spierać się z Nim, aby wyjaśnił nam ciemności i meandry naszego życia, i być przy tym, jak ta wdowa, która się naprzykrza złemu sędziemu. Oczywiście dotyczy to też innych spraw, które powierzamy na modlitwie, ale modlitwa walki pojawia się przede wszystkim wtedy, gdy dzieje się coś, czego zupełnie nie rozumiemy lub to, czego nie chcemy, a wydaje się nam to raczej zagładą nas samych, niż błogosławieństwem. Bóg szuka w nas wiary w Jego dobroć, wiary w to, że nasze życie jest dobre, piękne, sensowne, że jest w Jego rękach. Wojda przekonuje: tak długo mów o tym Bogu na modlitwie, aż w końcu, mówiąc po ludzku, „Bóg pęknie”. Nie z obłudą, jak ludzie czasem robią: „nie jest fajnie, ale na modlitwie Boga pochwalę…”. Ze Stwórcą trzeba być szczerym, bezpośrednim, bez masek.
Bardzo często modlitwa walki dotyczy naszych zranień i pragnień. Walczymy o błogosławieństwo i uzdrowienie. Pociągnijmy ten wątek modlitwy, tym razem odwołując się do wydarzeń z Ewangelii św. Mateusza: „Gdy Jezus odchodził stamtąd, szli za Nim dwaj niewidomi którzy wołali głośno: «Ulituj się nad nami, Synu Dawida!» Gdy wszedł do domu niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: «Wierzycie, że mogę to uczynić?» Oni odpowiedzieli Mu: «Tak, Panie!» Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: «Według wiary waszej niech wam się stanie!» I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: «Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie!» Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy” (Mt 9, 27-35). Na pierwszy rzut oka, jak przekonuje o. Michał Nowak OFMConv, pytanie: „czy wierzycie?”, wydaje się zaskakującą prowokacją, jakby nie na miejscu. Jednak to pytanie przenosi nas w przyszłość, wiąże się z tym, co będzie po, gdy Bóg zadziała. Jeżeli o coś prosimy, powinniśmy wierzyć, że to się nam stanie. Uzdrowienie tych dwóch niewidomych wprowadzi przecież gruntowną zmianę w ich życie. Istotne pytanie, jakie Bóg zadaje nam na modlitwie brzmi: czy jesteście gotowi na to, o co prosicie? W przypadku tych dwóch niewidomych, w jakimś sensie Bóg pyta się ich, czy są gotowi na porzucenie żebrania, pójście do pracy i wzięcie w ręce swojego życia, w tych aspektach, w których do tej pory nie musieli. Franciszkanin przytacza ważne pytania, które słyszał niegdyś z ust bp B. Dembowskiego: „A jeżeli Bóg uzdrowi twoje nogi? To gdzie ty na nich pójdziesz? A jeżeli Bóg uzdrowi Twoje oczy? To na co ty będziesz nimi patrzył? Co będzie po uzdrowieniu? Po wysłuchaniu modlitwy? I czy jesteś na to gotowy?”. Czy rzeczywiście spodziewamy się tego, o co prosimy? A jeśli tak – to co dalej? Jezus prosi dwóch niewidomych, by nikomu o tym uzdrowieniu nie mówili. Oczywiście, łatwo możemy ich usprawiedliwić. Trudno ukryć taką radość. Czy tak czasem nie jest jednak z nami? Przychodzimy do Boga i mówimy: daj, czego chcę, ale potem nie interesuj się tym, co ja z tym zrobię. Modlitwa walki prowadzi nas do istotnego pytania: czy ten proces modlitwy zmienia mnie dogłębnie? Moje podejście do życia? I czy jestem gotów na zmianę? Może walka modlitwy przygotowuje nas na ten dar, na który często nie jesteśmy jeszcze gotowi? Czy jesteś gotowa/gotowy na stratę, zmianę, aby przyjąć ten dar i to błogosławieństwo, o które prosisz? A może potrzebujesz modlitwy, aby się przygotować? Jak sobie wyobrażasz to po, ten czas po wysłuchaniu modlitwy?

Modlitwa walki to zmaganie z samym sobą i swoimi pragnieniami. Często nam się wydaje, że Bóg powinien je spełnić, bo w nich upatrujemy dobra dla nas samych. Wspomniany o. Michał wskazuje również, że nasza wytrwała modlitwa może nam się tylko wydawać sporem z Panem. Spójrzmy na historię Zachariasza, ojca Jana Chrzciciela, który w podeszłym wieku został wylosowany do złożenia ofiary w Świątyni Jerozolimskiej (Łk 1, 5-25). To działo się zazwyczaj raz w życiu, to był kapłański zaszczyt. Mało tego Zachariasz otrzymuje widzenie Anioła, który informuje go o tym, że Elżbieta pocznie i porodzi syna. Właśnie o to przez większość swojego życia modlił się bohater historii. I co? Gdy Anioł obwieszcza mu radosną nowinę, on zadaje mu pytanie: „Po czym to poznam? Bo ja jestem już stary i moja żona jest w podeszłym wieku” (Łk 1, 18). Abyś uwierzył, mówi archanioł Gabriel, do narodzin będziesz niemy. Anioł wiąże te poczęcie z ich modlitwami. To syn, który jest odpowiedzią na te modlitwy. Co to znaczy dla nas? Bóg nas słucha, żadna nasza modlitwa nie jest pominięta. Czy w obliczu wysłuchanej modlitwy Zachariasz nie powinien się radować? A on jednym pytaniem wyraża niewiarę w ten cud. Mówi o. Michał: Zachariasz czekał na syna, ale chyba był to już sposób na życie, a w gruncie rzeczy przestał czekać. „Taki model: czekam na wiosnę, na rentę, na syna…”. Zachariasz, który czekał i modlił się, nie spodziewając się, że doczeka tego, o co się modlił. Czy są takie sprawy, o które błagamy przez lata, myśląc, że toczymy jakieś niesamowite duchowe boje, ale na które już tak naprawdę nie czekamy? Może przebaczenie? Może czyjeś nawrócenie? Jakiś dar relacji? Czy są takie sprawy, wobec których już straciliśmy nadzieję i poddaliśmy się? Jeśli modlitwa trwa – trzeba na nowo ożywić nadzieję, wiarę i z miłością przystąpić do bitwy, zachować czujność.

„Walczyłeś z Bogiem i z ludźmi – i zwyciężyłeś”

Katechizm Kościoła Katolickiego w części o modlitwie twierdzi, że to właśnie scena walki Jakuba z tajemniczą postacią, obok historii naprzykrzającej się wdowy stanowi najlepszy obraz wytrwałej modlitwy. Zanim zmierzymy się z tą jedną z najbardziej niezwykłych i tajemniczych biblijnych historii, wypada napisać trzy zdania o przeszłości patriarchy Jakuba. Był on synem Izaaka, a więc wnukiem Abrahama. Urodził się jako drugi, wraz z bliźniakiem Ezawem, który był ulubieńcem ślepego ojca. Jakub zaś był domatorem i ulubieńcem matki. Izaak pod koniec swego życia poprosił Ezawa, aby upolował zwierzynę i zrobił smaczną potrawę, aby mógł przekazać mu swoje błogosławieństwo, jako powierzenie całego rodu. Ezaw udał się na polowanie, zaś Jakub za namową matki włożył na ręce sierść zwierzęcia (Ezaw był bardzo owłosiony) i przyniósł potrawkę przygotowaną przez Rebekę. Izaak co prawda zdziwił się, ale uznał, że to Ezaw i powierzył błogosławieństwo Jakubowi. Brat po przybyciu z polowania domagał się udzielenia powtórnego błogosławieństwa, jednak Izaak uznał, że najwyraźniej miało tak być i go nie udzielił. Jakub stracił w sensie duchowym brata i udał się do rodziny matki, gdzie zakochał się w Racheli. Ojciec jej – Laban, niezwykle chciwy, obiecał jej rękę za siedem lat pracy dla niego. Po siedmiu latach wyprawiono ślub, lecz Jakub budząc się z rana, zauważył, że obok niego leży starsza siostra Lea. Został oszukany przez teścia, który tłumaczył się, że w jego stronach nie ma zwyczaju, by to młodsza wpierw wychodziła za mąż. Powierzył mu jednak Rachelę tydzień później, w zamian za kolejne siedem lat pracy. Imię Jakub znaczy krętacz, a zatem ten, co oszukiwał. Widzimy, że i sam Jakub został oszukany przez teścia. Dalej działy się różne rzeczy, choćby pewien pojedynek sióstr co do tego, która urodzi więcej synów i tu Lea zdecydowanie wygrała, także pewne oszustwo Jakuba, który zdobył spory majątek i wraz z liczną rodziną wyruszył do ojczyzny. Przypowieść ta obfituje w mnogość istotnych dla antropologii wątków. Nie tylko Jakub, ale i Ezaw, Rachela, Lea, Laban – wszystkie te postaci mają coś interesującego do powiedzenia. W historii Jakuba warto zauważyć, że „Biblia nie ma zahamowań w opisywaniu grzechów świętych. Także wszyscy święci Kościoła uważali się za grzeszników. To jest wyraźny znak, że o grzechu trzeba ludziom mówić, i to głośno! (…) W życiu Jakuba nigdy nie ma sytuacji, w której byłby tylko on i jego doskonałość, a zabrakłoby Boga. Jakub nie ma złudzeń, że jest doskonały. Dlaczego? Jakub wie i ma wewnętrzne przekonanie, że Bóg akceptuje człowieka takim, jakim jest, i że – co również jest niesamowite – przez takiego właśnie słabego człowieka Bóg może realizować swoje plany! Dziś natomiast zbyt wiele jest moralizmu. Za wszelką cenę chcemy zagłuszyć prawdę o sobie, pokazywać tylko swoją dobroć i doskonałość nawet wtedy, gdy jej brakuje. Dlaczego? Bo jesteśmy przekonani, że musimy być dobrzy, by Bóg nas kochał! A przecież to nieprawda! Bóg kocha nas przecież za darmo!”.
Bóg wezwał go z powrotem do domu. Jakub wyrusza z ogromnym dobytkiem. Nie jest on oczywiście najważniejszy w całej historii, ale Bóg mu w sposób doczesny bardzo pobłogosławił. Mimo to coś wierci go w sercu, brak zgody z bratem i tęsknota za Ziemią Obiecaną Abrahamowi, i to z tego powodu patriarcha starł się z Bogiem. Można powiedzieć, że modlitwa walki dotyczy naprawdę najbardziej fundamentalnych kwestii naszego życia. Gdy Jakub dotarł do granicy, słysząc o tym, że Ezaw pełen gniewu pędzi ku niemu z czterystu ludźmi, przeprawił przez rzekę rodzinę, rozdzielając je na dwa obozy, a sam wrócił, jak pisze Księga Genesis nad potok Jabbok, w nocy, tuż przed porannym spotkaniem z bratem. Warto sobie unaocznić to wydarzenie. Noc, ciemność, samotność i dźwięk wartkiego potoku. I wtedy wydarzyło się to: „Gdy zaś wrócił i został sam jeden, ktoś zmagał się z nim aż do wschodu jutrzenki, a widząc, że nie może go pokonać, dotknął jego stawu biodrowego i wywichnął Jakubowi ten staw podczas zmagania się z nim. A wreszcie rzekł: «Puść mnie, bo już wschodzi zorza!» Jakub odpowiedział: «Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!» Wtedy [tamten] go zapytał: «Jakie masz imię?» On zaś rzekł: «Jakub». Powiedział: «Odtąd nie będziesz się zwał Jakub, lecz Izrael, bo walczyłeś z Bogiem i z ludźmi, i zwyciężyłeś». Potem Jakub rzekł: «Powiedz mi, proszę, jakie jest Twe imię?» Ale on odpowiedział: «Czemu pytasz mnie o imię?» – i pobłogosławił go na owym miejscu. Jakub dał temu miejscu nazwę Penuel, mówiąc: «Mimo że widziałem Boga twarzą w twarz, jednak ocaliłem me życie». Słońce już wschodziło, gdy Jakub przechodził przez Penuel, utykając na nogę” (Rdz 32, 25-32).
Ta scena jest pełna dramaturgii, tajemniczych zwrotów akcji, a jednocześnie ukazuje gigantyczny dynamizm życia – jest lakoniczna, niedopowiedziana wprost; nie wszystko wiadomo, poszczególne sekwencje dzieją się tak nagle, spontanicznie. Stąd wielu Ojców Kościoła bardzo różnie interpretowało tę historię. Chciałbym najpierw odwołać się do Orygenesa, który chyba jako jedyny inaczej ją omawia, ale wbrew pozorom, ta interpretacja będzie się uzupełniać z pozostałą treścią eseju. Otóż Orygenes neguje fakt, iż Jakub walczył z Bogiem. Jakub walczył z Bogiem – mówi Orygenes: „ramię w ramię”. W sensie, że Bóg był po jego stronie, on wraz z Bogiem walczył z kimś. Interpretacji „tego kogoś” jest wiele, w końcu mówi się także bardzo często, że to walka Jakuba z aniołem. Niektórzy mówią, że z aniołem upadłym – diabłem, a inni, że to był anioł stróż Ezawa (żydowski midrasz). Wreszcie pierwsi myśliciele chrześcijańscy, jak choćby św. Justyn, dopatrywali się tu walki z samym Jezusem Chrystusem. Orygenes uchwycił coś bardzo ważnego – jeżeli masz przekonanie, że Bóg staje naprzeciw ciebie jako twój wróg, jako ktoś, kto chce ci coś zabrać i nie dać ci tego, czego potrzebujesz, to musisz wyrzucić tę myśl z głowy. Bóg nie jest naszym przeciwnikiem. Nie chodzi o zgodę na rzeczy złe w naszym życiu, ale o to, że Bóg jak coś dopuszcza, to czyni to jako Opatrzność i patrzy na całość naszego życia. Bóg czasami walczy z nami, z naszym życiem i naszym sercem, „niszczy” nam pewne sprawy, bo chce dla nas czegoś lepszego. Prorok Elizeusz, gdy opowiedział Dawidowi prawdę o grzechu z Batszebą, daje mu trzy możliwości wyboru kary, a Dawid mówi: „wolę raczej wpaść w ręce Pana, bo wielkie jest Jego miłosierdzie. W ręce człowieka wpaść nie chcę” (2 Sm 24, 14). Jakub nie widzi Bożego błogosławieństwa przed spotkaniem z Ezawem, ale nad tym potokiem mówi: „nie puszczę Cię, dopóki nie przekonasz mnie, że to, co dzieje się w moim życiu, jest Twoim błogosławieństwem”. Nie mówi tym samym: zmień Boże moje życie na takie, jakie ja chcę, ale – „będę Cię trzymał do czasu, aż mi pobłogosławisz”. Przekonaj mnie, że moje życie z tym całym syfem przeszłości to Twoje drogi. Ojcowie Kościoła mówili o okolicznościach życia: „powtarzaj sobie, najwyraźniej było mi to potrzebne, czy też jest mi to nadal potrzebne”. Ta walka z Bogiem często dotyczy tego, czy nasze serce będzie chciało tego, co On chce, czy też pozostaniemy na pozycjach własnych pragnień bez uwzględniania Bożej Woli i Jego pomysłu na nasze życie. Jakub jednak walczy o błogosławieństwo także dla własnych pragnień.

To człowiek, który czasem oszukuje, a czasem jest oszukiwany, jest jednym z patriarchów Izraela, a więc kimś, na którym można budować wiarę, jest ojcem wiary. Dowiedział się czegoś istotnego o Bogu. Bóg chroni Jakuba także przez sytuacje, które nie są po jego myśli, które są krzyżowaniem jego planów. Jeśli szukamy zbawienia w naszym życiu, nie szukajmy tylko tego, co przyjemne i łatwe. Drogi Pańskie nie są naszymi drogami, przypomina prorok Izajasz (por. Iz 55, 8-9). Bóg często nas frustruje tym, że nie myśli po naszemu. Prowadzi nas po swojemu, rzadko, choć zdarza się, że tak jak chcemy. Jakub nie mógł zwyciężyć z aniołem, ale okazuje się, że anioł też nie i właśnie dlatego wygrywa z nim podstępem. Poraża jego staw biodrowy. Bóg podstępem pokonuje Jakuba, ale to o Jakubie mówimy, że zwyciężył Boga. Kiedy zatem zwyciężamy Stwórcę? Kiedy mu ulegamy. Wtedy, gdy pozwalamy, by On przejął kontrolę nad naszym życiem, aby nasze życie stało się opowieścią o Nim, a nie o naszych planach. Zgodnie ze słowami św. Ireneusza z Lyonu: „Chwałą Boga jest żyjący człowiek”. Zwyciężyłem Boga – stałem się kimś, kto Boga posiada, stałem się kimś, z kim Bóg jest w jedności.

Przyjrzyjmy się historii patriarchy od strony Bożego błogosławieństwa. Za pierwszym razem podstępnie ukradł je Ezawowi i uciekł. Podczas tej ucieczki otrzymuje Jakub od Boga obietnicę. To scena, której jeszcze nie opowiedziałem. Podczas wędrówki do przyszłego teścia, we śnie objawia mu się drabina, po której zstępują i wstępują aniołowie. Bóg wtedy rzekł: „Ja jestem z tobą i będę cię strzegł, gdziekolwiek się udasz; a potem sprowadzę cię do tego kraju. Bo nie opuszczę cię, dopóki nie spełnię tego, co ci obiecuję” (Rdz 28, 15). U Labana nie ma lekko. Zakochuje się w Racheli i to mu daje motywację do życia. Jest tak zakochany, że siedem lat mija jak chwila. Nawet po oszustwie z Leą, kolejne siedem lat nie stanowią dla niego żadnej przeszkody. Ma motywację w sercu, głębokie pragnienie, które sprawia, że jest gotów wszystko poświęcić, jest w stanie zostać na obczyźnie długie lata. To jest też obraz zmagania się z miłością i o miłość, nieuciekania od osoby, której podarowało się serce, ale walką o nią. Mimo to syn Izaaka wie, że Rachela nie jest ziemią obiecaną, jest kobietą, której oddał swoje serce, ale wciąż czuje pragnienie i wezwanie do powrotu. Wszystko, co ważne, jest tam. Wraca więc z ogromnym majątkiem, wymownym znakiem bożego błogosławieństwa, ale i z duszą na ramieniu. Ezaw zmierza ku niemu z czterystoma ludźmi. Jakub wpada w panikę, serce w nim zamarło. Ucieka za potok. I właśnie tam przychodzi Bóg i co ciekawe, nie tak, jak u Izajasza, gdzie On zapraszał nas do walki słowami: chodźcie i spór ze mną wiedźcie. Modlitwa jest zawsze łaską, działaniem Boga, który wychodzi ku nam, ale tu sam Bóg znienacka, spontanicznie przychodzi i można powiedzieć, to On zaczyna tę walkę. Jest w Jakubie jakaś siła, dobra upartość, niepoddawanie się, mimo iż jego serce nie jest idealne. Jest wszak kłamcą, ale sporo już przeżył, jego serce się zmieniło pod wpływem pracy, trudu, ale i chyba także miłości do Racheli. Nawet pomimo bólu wywichniętego stawu, Jakub się nie poddaje. Przy czym należy pamiętać, że Jakub nie bije się z Bogiem, bo się na Niego obraził, bo się na Niego pogniewał. Nie zamierza Go porzucać, odejść w niebyt niewiary. Walczy, gdyż wyraża właśnie wiarę we wszechmoc Pana, zawierza mu swoje życia, mając nadzieję, że Bóg wypełni swoje obietnice, które wcześniej wlał w serce patriarchy. W wyniku walki z Bogiem otrzymuje błogosławieństwo nie oszustwem, lecz szczerością i wytrwałością. Mówi te niesamowite słowa: „nie puszczę Cię, dopóki mi nie pobłogosławisz”. On już nie kradnie, ale o błogosławieństwo prosi i cierpi, by je otrzymać. Bóg pyta go o imię, nie dlatego, że go nie znał, ale dlatego, że do niego przyczepiona jest konkretna historia. Jakub nie urodził się wczoraj. Chodzi o to, by Jakub stanął w prawdzie wobec Boga, w prawdzie o swoim życiu, o swych czynach. Jakub był krętaczem, a jednocześnie był przekonany, że zawsze zamąci tak, by się mu udało. A jednak to poczucie sukcesu, kradzieży ojcowskiego błogosławieństwa, jest historią porażki. Stracił brata i ojca. W oczach Boga stał się oszustem. My też często myślimy, że Bóg nie jest obecny w życiu człowieka, który jest po ludzku przegrany. Okazuje się, że nie, że jest właśnie w tym miejscu. Wcale nie mówi do nas: „pozbieraj się najpierw, ogarnij swoje życie i dopiero potem jesteś godny, by do mnie przyjść”, ale On przychodzi, by odbudować życie pełne głupich decyzji i bezsensownych oszustw, zakłamanych walk. W momencie, gdy uświadomię sobie, do czego jestem zdolny, że mogę zniszczyć własne życie, to Bóg tu jest, w tej prawdzie. Bóg chce dać nam nową siłę i nową nadzieję, jeśli otworzymy się na to w modlitewnym zmaganiu. Wolimy często stanąć w postawie prostego sukcesu: „jak sam czegoś nie załatwię, to nie będę miał”. Postawę odwrotną nazywamy niezaradnością życiową, a jednak przychodzi taki moment, w którym człowiek, w zmaganiu ze sobą uświadamia sobie, że nie jest w stanie samodzielnie odnieść zwycięstwa. Prosta konstatacja: na własnych siłach wiem, że się przejadę.
Bóg mówi – będziesz się nazywał od teraz Izrael, jesteś bardzo odważny. Historia Jakuba to też historia pewnej inicjacji w męskości, to bardzo męska historia. Walka, zwycięstwo, bitwa. W jednej z ekranizacji dziejów Jakuba niezbyt zresztą udanej i wiernej Biblii, Jakub – człowiek, który walczył z Bogiem z 1963 roku, w scenie walki z tajemniczą postacią, anioł uderza Jakuba w twarz, a ten: pyta się go: „czemu to zrobiłeś?”. W odpowiedzi słyszy: „a ty nie jesteś dobry w walce? Broń się”. Jakub pyta się, czemu miałby z nim się bić? Ale Anioł odpowiada mu bardzo ciekawie: „jeśli wolisz być bity, nic nie mogę powiedzieć”. I uderza go po raz wtóry, po czym patriarcha przystępuje do bitwy. Jest w tym coś męskiego. Bóg nie chce płaczącego Jakuba, lecz – właśnie, nie tyle zaprasza, ile rozpoczyna z nim walkę. W innej ekranizacji – Jakub, z 1994 roku, również scena nad potokiem Jabbok zawiera w sobie dodatkowy dialog, który moim zdaniem, genialnie wpisuje się w tę historię. Na słowa Jakuba: „nie puszczę Cię, dopóki mi nie pobłogosławisz”, tajemniczy Ktoś odpowiada: „nie przybyłem ci błogosławić, lecz upewnić się, że nie uciekniesz”. Ileż w naszym życiu bitew, z których uciekamy, bo nie wierzymy, że Bóg wysłuchał naszych próśb i przygotował serca innych ludzi, których się lękamy z różnych powodów, na nas samych. Wolimy, aby Bóg machnął różdżką i rozwiązał sytuację niejako bez naszego udziału, ale Pan wzywa nas do męstwa. To bardzo trudne, lecz wiemy, jak kończy się ta walka z Nim – udziela nam błogosławieństwa i zmienia nasze imię!
Zmiana imienia w Biblii to nie estetyka, to przemiana, która się dokonuje lub powołanie, specjalne posłanie. Jest możliwa zmiana naszego serca, nawet jak nam się wydaje, że to, kim jesteśmy, jest nie do ruszenia. Jakub mówi – to jest możliwe. Owszem, to kosztuje, to nie jest proste, ale możemy zwyciężyć. Bóg lubi, jak jesteśmy cierpliwi na modlitwie, jak Go próbujemy przetrzymać, lubi dać się w ten sposób pokonać. Jakub, można powiedzieć, prowadzi z Panem „święte przekomarzanie się”. Nie widzi w bólu i w walce tylko cierpienia, ale raczej wyzwanie, które śmiało podejmuje, jak mówi o. Mateusz Stachowski OFMConv. Trochę z takim zawadiackim spojrzeniem. Jeśli Panie dokręcasz śrubkę, to i ja dokręcę. Nie idzie mi modlitwa, nie zostawię jej. Nie spotkam Cię dzisiaj, to może jutro. W pokorze modlitwy nie można nam oczekiwać natychmiastowych owoców, ale w wierności, nie wolno nam się zniechęcać i skapitulować. Biblia wzywa nas do walki, to znaczy do bohaterstwa, do siły, do tego, by zwyciężać, bo nie ma zwycięstwa bez bitwy. Chociaż po ludzku mamy tyle racjonalnych powodów, by sobie nie ufać, by odpuscić. Patrząc na własne życie, dochodzimy do prostej konstatacji Jakuba: „nie jestem godzien”, ale jednocześnie w ufności, możemy powiedzieć, powtórzę te słowa raz jeszcze: „nie puszczę Cię, dopóki mi nie pobłogosławisz”. Obietnice Boże się wypełniają i to one zaprawiają nasze ręce do walki, czynią nas zdolnymi ją podejmować. Jak mówił Benedykt XVI: „noc Jakuba przy brodzie potoku Jabbok staje się dla człowieka wierzącego punktem odniesienia, by zrozumieć relację z Bogiem, która znajduje swój najwyższy wyraz w modlitwie. Modlitwa wymaga zaufania, bliskości, niemal bezpośredniego, symbolicznego spotkania oko w oko nie z Bogiem przeciwnikiem i wrogiem, ale z Panem błogosławiącym, który zawsze pozostaje tajemniczy, który wydaje się nieosiągalny. Z tego względu autor natchniony używa symbolu walki, co wiąże się z męstwem, wytrwałością, śmiałością w osiąganiu to, czego pragniemy”. Bożego błogosławieństwa nie można kupić ani na nie zasłużyć, ale można i trzeba o nie walczyć.
Gdy spotkamy Boga w swoim życiu prędzej czy później staniemy w obliczu walki, bo doświadczymy inności Boga. Walka Boga z nami na nowo czyni nas dziećmi Bożymi, współuczestnikami Królewskiej misji Chrystusa, gdyż Bóg schodzi ku nam i czyni nas niejako równymi partnerami, godnymi do tego, by stanąć z Nim do bitwy. Rzecz jasna nie w pełni, nie podaje wszak Swego imienia, pozostaje kimś wielkim, ale jednocześnie uniża sam siebie, schodząc w pewien sposób na nasz poziom i daje się poznać, że On jest, jest Bogiem. Jest to szczególny rodzaj Bożej Miłości, do której chyba nie dopuszcza każdego, albo każdego w bardzo różnej intensywności tego doświadczenia. Bóg traktuje nas bardzo poważnie, jako dorosłych, dojrzałych, mocnych ludzi. I to jest walka, którą staczamy sami, samotnie, na drugim brzegu rzeki, niejako poza aktualnym życiem, ale o to życie, które jest. Warto zapytać się siebie na serio – czy wierzę i pragnę Bożego błogosławieństwa? On udziela je przecież na każdej Mszy Świętej. A może jest tak, że go nie pragnę, a to, które otrzymuję, traktuję bez szacunku? Jak tłumaczysz swoje życie i swoją historię? To historia twojej zaradności albo odwrotnie, porażki niezaradności, czy też historia Błogosławieństwa Bożego? Wybierasz drogę Jakuba czy Izraela? Sami siebie bardzo często zawodzimy. Ludzie także nas zawodzą, chociaż nie tak często, jak nam się w ciemnych chwilach życia wydaje. Ostatecznie wiele rzeczy zawdzięczamy też innym. Czy jesteś w stanie wydać się bezbronny w ręce Boga i zobaczyć co się stanie? Jeśli to historia błogosławieństwa, nie umrzesz. Kluczowe pytanie brzmi: chcesz oddać życie w Boże ręce?

24 czerwca 2024 A.D.
W uroczystość Narodzenia Jana Chrzciciela

Inne teksty autora.