Kolejny Marsz Niepodległości przeszedł przez Warszawę. Prawdopodobnie z rekordową frekwencją – około 200-250 tysięcy osób przemaszerowało, by uczcić odzyskanie państwowości. Tym razem bez większych incydentów, z powtarzającą się od lat tą samą formą. Okazjonalnie zmieniają się banery w radykalnych blokach (jak słynny, sprzed kilku lat: „Europa będzie biała albo bezludna” – w kontekście większej dzietności migrantów i niskiej Europejczyków zestarzało się to źle). Gdy opadają emocje, nasuwają się pytania, czy taki Marsz jest potrzebny, jak powinno wyglądać świętowanie odzyskania niepodległości, jaką Polskę przyszłości widzimy, i czy w ogóle ją widzimy? Siła świeżego powietrza Tradycja wielotysięcznych marszy ma w Polsce specyficzne zabarwienie historyczne. Kojarzą się one jednocześnie z obowiązkowymi pochodami pierwszomajowymi organizowanymi w słusznie minionym ustroju, jak i z manifestami robotniczymi czy studenckimi w PRL. W XXI wieku również mają miejsce, na stale wpisując się w niej lub bardziej w kalendarz swoistych imprez publicznych. Marsze patriotyczne na 11 listopada, w dniu Żołnierzy Wyklętych czy Marsze dla Życia. Z drugiej strony czarne marsze feministek przy każdej choćby próbie zaostrzenia prawa aborcyjnego; kilka lat temu triumfy święcił KOD. Charakterystyka tych wydarzeń powoduje, że kojarzą się one z ludźmi o poglądach na pewien sposób skrajnych, radykalnych. Istnieją co prawda wydarzenia neutralne, jak parada jamników czy marsz kapeluszy, jednak w świadomości publicznej praktycznie nie istnieją. Media liberalne kreują obraz uczestników marsz prawicowych jako niebezpiecznych odklejeńców, dla których nie ma miejsca w cywilizowanym społeczeństwie – mimo to co roku do Warszawy przyjeżdżają dziesiątki, a nawet setki tysięcy osób. Mimo to – a może właśnie dlatego? Wielu Polaków buduje swoją tożsamość zarówno na wartościach pozytywnych, jak rodzina, wiara i tradycja, jak i świadomości, że są pogardzani przez lewicowy, liberalny główny nurt. Nie łudźmy się, nie pozostają w tych emocjach dłużni, jednocześnie lubując się w epitetach, jakimi przeciwnicy polityczny ich obrzucają, z drugiej nie szczędząc sobie złośliwości wobec nich. Znajduje to ujście w przestrzeni internetowej, ale nie tylko. Nawet najbardziej zjadliwy komentarz na Facebooku nie zastąpi słów wykrzyczanych w rzeczywistości. Nawet, jeśli nie w twarz znienawidzonemu politykowi czy dziennikarzowi, a w powietrze. Wiele osób, z którymi rozmawiałam mówiło wprost: mogę wykrzyczeń to, czego na co dzień nawet w połowie nie mogę powiedzieć na głos. To jak haust świeżego powietrza, dosłownie i w przenośni. Nie tylko złamanie pewnego tabu i nienawiść pchają ludzi do stolicy. To poczucie dumy z bycia Polakiem, chęć wspólnego przeżywania tak ważnej rocznicy z otoczeniu rodaków podzielających podobne poglądy. Wspólna tożsamość buduje się przez symbole. W naszym kraju bodaj najbardziej podstawowym, definiującym polskość jest nasza flaga. Widok morza bieli i czerwieni przypomina, kim w istocie jesteśmy, podkreśla jedność, a dzielące różnice odchodzą na dalszy plan. Nawet kibice klubów piłkarskich, którzy na co co dzień nie pałają do siebie miłością, mają na ten jeden dzień tzw. zgodę. Przynajmniej na chwilę. Czujemy siłę, a przebija w pamięci to, co słyszeliśmy tyle razy: dla tych barw nasi przodkowie walczyli i umierali. Dziś unosimy je w rękach, mamy na przepaskach i szalikach. Są dowodem polskiego oporu i poświęcenia. Europejska perełka Podczas Marszu widoczne były miejscami flagi z innych krajów, zarówno narodowe, jak i konkretnych organizacji. Znalazły się tam między innymi amerykańskie, włoskie, serbskie, litewskie czy białoruskie. Ich widok może zastanowić: skąd obcokrajowcy na typowo polskiej rocznicy? Nie bynajmniej dla prowokacji (nikomu z nich włos z głowy nie spadł, na przekór głosom o rzekomej ksenofobii i agresji uczestników wydarzenia wobec wszystkich „obcych”). Nie chodzi też raczej o fakt, że tego samego dnia inne kraje obchodzą po prostu fakt zakończenia I wojny światowej jako końca długiego, krwawego i dla większości bezsensownego konfliktu. Miałam okazję rozmawiać z niektórymi. Część z nich to Polacy, którzy mieszkają na stałe w innych krajach, a mając tożsamość zarówno polską, jak i drugą, podkreślają obie. Druga grupa unaocznia, jak wielkim szczęściarzem jest Polska. To ludzie, którzy przyjechali zza granicy dlatego, że nasz kraj jest jednym z ostatnich w tej części Europy, gdzie dozwolone są manifestacje patriotyczne. W państwach Europy zachodniej wydarzenia jak nasze byłoby niedopuszczone do organizacji, a przy próbie manifestacji spontanicznej skończyłoby się to represjami, od mandatów, przez aresztowania, kończąc na skazywaniu na wieloletnie wyroki więzienia. A jak pokazał przykład Anglii, wystarczą zachęty do uczestnictwa na nich publikowane na X. Może i ludzie ci nie rozumieją wszystkich haseł (choć istnieje duże prawdopodobieństwo, że Polacy ze swoją gościnnością przetłumaczą im wszystko), może idea odzyskania przez Polskę niepodległości sama z siebie jest im obca. Chodzi im jednak o wolność towarzyszącą temu wydarzeniu, ducha na nim panującego: dumy z pochodzenia, tożsamości, osiągnięć przodków i wspólnoty. Przeszliśmy – i co dalej? Marsz zakończył się po kilku godzinach, podniosła atmosfera będzie trwać jeszcze kilka dni. Piękne zdjęcia obiegną internet, może nawet się na nich znajdziemy. Okrzepną nawiązane kontakty, książki kupione na Miasteczku Niepodległości trafią na półkę, może już przeczytane. Pozostaje nurtujące pytanie: czy to wszystko? Czy niepodległość będzie wspominana tylko przez kilka dni w roku – 3 maja, 15 sierpnia, 11 listopada, ewentualnie w rocznice wybuchów powstań? Czym właściwie dziś jest? Pytania zaczynają się mnożyć. O istotę polskości, możliwości, szanse i zagrożenia dla kraju, wreszcie co zwykły obywatel niebędący politykiem może zrobić dla rozwoju państwa. Na sam Marsz w tym względzie niestety nie ma co liczyć. Powtarzane są na nim dobrze nam znane hasła: o niepodległości, która nie jest na sprzedaż, Polsce jako bastionie Europy, Polsce dla Polaków. Gdy prześledzi się, jakie pojawiały się w poszczególnych latach, widać złagodzenie przekazu, odżegnującego się od antagonizowania, a jeśli już, to wobec bezpiecznego, choć nie do końca określonego przeciwnika, wroga polskich interesów. Również to, co można usłyszeć podczas samego marszu, w przemówieniach i hasłach wznoszonych w poszczególnych blokach, jest powtarzalne i przewidywalne. Czasem pojawiają się nowe, zazwyczaj skierowane wobec konkretnych polityków czy mediów. Zaskakujący jest pod tym względem czarny blok, który podnosi tematy socjalne, i Międzymorza podkreślający konieczność współpracy państw regionu. Nie oczekuję głębokich wywodów czy błyskotliwych, zmieniających życie przemów. Ileż jednak razy można słuchać o zagrożeniu ze strony Unii Europejskiej, Tusku-zdrajcy polskich interesów, a nawet żądaniu śmierci komunistów? Dynamicznie zmieniająca się sytuacja polityczna, skręt światowej polityki w prawo, zwiększenie natężenia migracji, wciąż obecne zagrożenie militarne ze strony Rosji (w tym w formie aktów sabotażu na terenie Polski), liberalizacja społeczeństwa, zbliżająca się zapaść demograficzna. To jedynie część kwestii, z jakimi mierzy się nasz region świata. Zróżnicowane,niekiedy przeciwstawne – większe poparcie dla prawicy wraz ze spadkiem urodzeń i zwiększeniem legalnej migracji współistnieje, a polaryzacja i rozpad jedności społeczeństwa postępuje. Niewiele jest poważnych ośrodków intelektualnych, które podejmują się pogłębionej analizy problemów. A właśnie to one są dla Polski najbardziej palące, one są skutkiem czynników, o których główny nurt wspomina. Nie są one jednak ani przyczyną, ani skutkiem, jedynie jednym z elementów łańcucha przyczynowo-skutkowego. Opisanie wolności i obowiązków narodu, a następnie realizowanie ich staje się koniecznością, jeśli nie chcemy być jedynie biernymi widzami wydarzeń dziejących się obok. Kto wie, kiedy znów przyjdzie nam znów o niepodległość walczyć – a może dzieje się to teraz, choć nie zdajemy sobie z tego sprawy? Nawigacja wpisu Polski Trump przyszłym prezydentem RP?