Dni robią się coraz krótsze i oburzająco chłodne. Drzewa stopniowo zmieniają barwę liści, a przyroda szykuje się do zimowego snu. W sklepach zaś możemy znaleźć akcesoria grozy, wszelkiej maści maski upiorów, wąpierzy i innych nie-całkiem martwych truposzy. Gdzieniegdzie pękate dynie zachęcają do zabrania ich do domu i przekształcenia w rozpalone od środka ozdoby. Nadszedł czas na dyskusję o Halloween.

Pamiętam jak w wieku kilkunastu lat, podjąłem pierwsze próby poznawania wiary poza szkolną katechezą i poza niedzielnymi homiliami (które, nie czarujmy się, nie zawsze trzymają wysoki poziom). Zacząłem dość specyficznie, bo od elektryzującej młody umysł wiedzy na temat opętań, demonów i tak dalej. Różnej maści czasopisma jakie wtedy trafiały mi w ręce, wespół z książkami z lokalnej księgarni religijnej, wnikliwie analizowały obecność satanistycznych i okultystycznych symboli we współczesnym świecie. Niejeden raz czytałem artykuł przestrzegający przed 31 października i Halloween jako święcie Szatana. Dzisiaj wspominam te teksty z pewnego rodzaju zawstydzeniem nie dlatego, że wyrzekłem się wiary w osobowe zło, ale z powodu całej tej otoczki fiksacji na temacie, oraz pominięciem budowania wiary na innych fundamentach. Oczywiście równolegle jako konsument popkultury płynącej do nas zza Oceanu, widz wszelkiej maści animacji dla dzieci, z czasem fan horroru,  chłonąłem całą tą otoczką Halloween jako specyficznego, o nieco turpistycznej otoczce, dnia zabaw dla dzieci, kiedy amerykańskie domostwa prześcigają się w sztuce dekoracji o cmentarnej tematyce. Wszystko to było bardzo ciekawe dla dzieciaka z umysłem chłonnym jak gąbka (a raczej głąbka).

Nie taki diabeł straszny?

Później, jako starszy młodzieniec, zacząłem żyć na Facebooku. Gdy byłem w liceum, to medium silnie się rozwijało, a różnej maści fanpejdże wyrastały jak grzyby po deszczu. Wtedy też stałem się naocznym świadkiem wojny wybuchającej wokół Halloween, mniej więcej w podobnym okresie jak ten w jakim się znajdujemy, gdy piszę te słowa, a Ty je czytasz. Konflikt, rozgrywający się niemal w czasie rzeczywistym, przebiegał głównie pomiędzy katolikami, widzącymi w 31 października Noc Walpurgii (niesłusznie), a ateistami traktującymi ten dzień jako okazję do zabawy i miłą odmianę wobec „sztywnych” i smutnych 1 oraz 2 listopada. Gdzieś w tle, oprócz krytyki Halloween z pozycji katolickich pojawiła się swoista krytyka rodzimowiercza, wzywająca do obchodzenia Dziadów. Pojawił się też pozytywny program w postaci „Balu Wszystkich Świętych” polegający na zachęceniu najmłodszych do przywdziania się w ulubionego świętego bądź świętą, zamiast potwora rodem z koszmaru. Pomysł, przyznaję, całkiem ciekawy choć trącący nieco myszką i zawierający jakąś sugestię żenującego wydarzenia, nie przystającego do dzieci podłączonych pod strumień współczesnej popkultury. Kojarzę również, choć nie mogę teraz tego znaleźć, wpis pewnego człowieka wskazującego na ongiś katolicki charakter Halloween jako Wigilii Wszystkich Świętych, która w Stanach stała się popularna za sprawą irlandzkich migrantów. Może więc ostatecznie mają rację ci, którzy pobłażliwie traktują ostatni dzień października, jako niegroźną zabawę? Wbrew temu co można czasem wywnioskować z nieroztropnych wypowiedzi albo tekstów, diabeł nie jest jakimś „Bogiem Zła”. Nasza rzeczywistość to nie Warhammer, a upadły anioł to jedynie (i aż) upadły anioł, a nie równorzędny konkurent Stwórcy. Nie jest też tak, że sam w sobie wizerunek pentagramu (skądinąd symbolu onegdaj kojarzonego przez chrześcijan z pięcioma ranami Chrystusa) albo kostium demon wystawi nas na działanie złych fluidów. Dopiero gdy zostaniemy zachęceni do pewnych praktyk i zaczniemy je realizować, popełniamy błąd. Nie sądzę też, aby ludzie chodzący na bale i dyskoteki halloweenowe, albo kupujący dla dzieci stroje trupków itp., mieli intencję zacząć uczęszczać na czarne msze.

Strach się bać.

Nie ma chyba człowieka, który nigdy w swoim życiu nie doświadczył by lęku przed śmiercią. Niejeden doświadczył także osobliwego niepokoju na cmentarzu, albo już zwłaszcza w domu pogrążonym w żałobie, gdzie rodzina i znajomi żegnają zwłoki zmarłego. To wszystko budzi w nas niepokój i uścisk w gardle, które wraz z dorosłością ustępują miejsca zadumie. Cmentarze nie są przecież siedliskiem potworów, które czyhają na nieostrożnego przechodnia by porwać go do krypty. To są miejsca pamięci o naszych bliskich, o historii naszych rodzin. Uważam, że w Halloween najgorsza nie jest turpistyczna oprawa, a ucieczka. Pierwszy i drugi listopada, a przed Soborem także 31 października są dniami świątecznymi. Do całkiem niedawna Kościół 28 października świętował święto Chrystusa Króla, zaś pierwszego dnia jedenastego miesiąca czcił Jego dwór. We Wszystkich Świętych katolik może cieszyć się z tego, że jego bracia i siostry w wierze, po dobrze przeżytym życiu radują się wiecznością ze Stwórcą. Ściśle mówiąc, to dopiero po tym dniu wspominamy wszystkich zmarłych wiernych ofiarując za nich modlitwy, aby ulżyć im w Czyśćcu. Przez te trzy, albo jeżeli żyjemy kalendarzem posoborowym, dwa dni, nasza optyka jest skoncentrowana na celowości naszego życia. Człowiek może uświadomić sobie, że nie żyje po to, by przesuwać materię z kąta w kąt, tułać się w bezsensownym i nieczułym świecie. Zamiast tego, przed nim staje droga wznosząca się do góry i dalej, ponad horyzont. Ale nawet nie patrząc na te dni w optyce eschatologicznej, wciąż pozostaje to czas szczególnej zadumy. Odwiedzając mogiły naszych krewnych, spotykając się nad nimi z żywymi członkami rodziny, kultywujemy ciągłość i historię. W zatomizowanym świecie, w ucieczce od dziejów rozumianych jako pewnej sztafety pokoleń, łatwo jest nam zapomnieć, że nie spadliśmy tu z gwiazd jako samoistne istoty. Moje ciało to pochód genetyczny kilku pokoleń sięgających wstecz, język którym się posługuję to wspólna praca wielu, którzy byli przede mną. Kultura, jakkolwiek będąca w kryzysie, która mnie kształtuje nie jest moim własnym osiągnięciem, lecz schedą po poprzedzających. Groby są świadectwem tego, że jesteśmy osadzeni w historii i że z czasem sami się nią staniemy. Znana dobrze maksyma memento mori jest wezwaniem do gotowości na śmierć, ale i do owocnego życia. Skoro każdy z nas, we właściwym sobie czasie, odejdzie stąd dobrze byłoby nie zostawić po sobie niczego. I niekoniecznie mam na myśli wiekopomne dzieło literackie, odkrywczą metodę naukową czy prosperujące przedsiębiorstwo. Każdy powinien na własną miarę działać tak, żeby nie odchodzić z żalem.

Kiedyś, chyba jeszcze w gimnazjum, przeczytałem książkę Stephena Kinga Cmętarz zwieżąt. Autor, jakkolwiek nie będący konserwatystą, zamieścił tam bardzo ciekawą wymianę zdań pomiędzy dwoma bohaterami, która głęboko zapadła mi w pamięci. Starszy mężczyzna, rozmawiając ze swoim sąsiadem (będącym w sile wieku) podzielił się z nim uwagą, że kiedyś ludzie swobodnie rozmawiali o śmierci, nie robiąc z niej żadnej tajemnicy, z kolei teraz (patrząc z perspektywy akcji książki) stała się ona tematem tabu zamieniając się miejscami z seksualnością człowieka. King napisał tę powieść w 1983 roku, czy przywołana z niej refleksja pozostaje aktualna? Wydaje się, że tak. Żyjemy w oderwaniu od rzeczywistości, przedłużamy swoją młodość na wszelkie możliwe sposoby i z trwogą uciekamy od cierpienia. To ostatnie nie jest zresztą niczym dziwnym, czy nienaturalnym. Sęk w tym, że współczesny człowiek wydaje się bezbronny w obliczu bólu, a co gorsza nie znajduje nadziei. Broń Boże nie twierdzę, że za taki stan rzeczy odpowiada 31 października i nocne zabawy związane z przebieraniem się za maszkary. Na taki stan rzeczy składa się wiele mniejszych i większych spraw ponowoczesnego i (post)postchrześcijańskiego świata. Niemniej w obchodzeniu Halloween, które skupia się na zabawie jest ten duch ucieczki od zmierzenia się z naszą śmiertelnością, oraz odroczenie refleksji o życiu. Pewien wykładowca akademicki i chrześcijański pisarz John Senior, w swojej książce (dostępnej w Polsce za sprawą Wydawnictwa Dębogóra) Upadek i odbudowa kultury chrześcijańskiej nazywa śmierć podatkiem od życia, argumentując to tym, że ponieważ życie jest czymś cennym trzeba odprowadzić od niego zapłatę. Inny „nasz” pisarz J.R.R. Tolkien w Silmarilionie opisuje zejście ze świata, jako dar dla ludzi, którzy mogą w ten sposób zaznać spokoju i odpocznienia. Co ciekawe upadek Númenoru (państwa swoistych nadludzi pobłogosławionych długowiecznością i siłą za wsparcie sił dobra w walce z Morgothem), który wynikał ze zwrócenia się ku czczeniu zła, wiązał się z usilnym poszukiwaniem przez Númenorejczyków metody na nieśmiertelność i uniknięciem „zapłacenia podatku” jakby to ujął Senior.

Halloween to komercha, nastawiona na konsumowanie produktów związanych w ten czy inny sposób z tym „świętem” oraz zachęcająca do całej maści zabaw. A gdy już dzieci wrócą z latania po osiedlu/wsi „z cukierkiem albo psikusem” zaś starsi wybędą z imprez, już nazajutrz odwiedzą grobu krewnych. O ile w ogóle praktykują ten zwyczaj. Gdy gdzieś, w jakimś miejscu w Sieci, rozgorzeje dyskusja na ten temat, padnie zapewne zdanie, że to jest przynajmniej weselsze niż smutny i poważny „grobbing”. W zasadzie jest to świadectwo powierzchownego traktowania pierwszych dni listopada, albo raczej spłyconego o brak kontekstu religijnego. Nadchodzący czas kiedy cmentarze będą oświetlone światłem zniczy dla katolika nie jest okresem rozpaczy. Przecież wierzymy w to, że rozłączenie z ciałem jest tylko przejściowe, a nasze życie ma sens. Pojawiająca się zaduma to z kolei okazja, do refleksji nad tym dokąd zmierzamy i czy aby na pewno robimy wszystko jak trzeba. Odwiedziny krewnych leżących w mogiłach nosi oczywiście posmak smutku, choć przecież jest też okazją do ożywienia ich poprzez nasze wspomnienia i miłość. W zabieganym świecie, pogoni za dobrami, to bardzo wartościowe przeżycie, móc stanąć na chwilę i w ciszy kontemplować.

Nawiedź cmentarz, nim on nawiedzi Ciebie.

Doświadczenie i szara proza codzienności podpowiadają, że dla niejednego z nas 1 i 2 listopada będzie naznaczony pośpiechem i stresem. Niektórzy będą musieli „obskoczyć” kilka nekropolii, pojawią się spory o to jaki znicz kupić, jaki kwiatek, a gdzie je w ogóle postawić etc. Nie zabraknie też pewnie mniejszych bądź większych napięć w rodzinnym gronie. I wtedy w zasadzie, bez Halloween, ten szczególny czas zostaje pozbawiony swoich sensu i celu. Stąd proponuję by zamiast skupić się na zewnętrznych oznakach pamięci (które są ważne), skupić się na wydobyciu z pamięci wspomnień o drogich zmarłych. Zmówienie modlitwy, udział we Mszy, są o wiele istotniejsze niż wypasiony znicz, albo bukiet kwiatów. Odświeżenie blaknących wspomnień, przekazanie ich młodemu pokoleniu, które może nie miało okazji poznać swoich przodków, są ważniejsze i lepsze niż bieżące niesnaski w rodzinie. Wszystkich Świętych i Zaduszki paradoksalnie, są afirmacją życia i dają pociechę, o tyle o ile przeżyjemy je jak należy. W miejsce pustego konsumowania, wstawmy przeżywanie.

Sprawdź inne artykuły autora.